O tym, jak słowik przestał śpiewać | Wszystko dla zdrowia i urody, porady kulinarne Uroda i Zdrowie - serwis nie tylko dla kobiet!

O tym, jak słowik przestał śpiewać

12 stycznia 2017, dodał: Redakcja
Artykuł zewnętrzny

Już od niepamiętnych czasów mama słowika chorowała. Nie znano lekarstwa na tę dziwną przypadłość. Z dnia na dzień pani Dulce stawała się słabsza.
– Nigdy nie rezygnuj z życia, synku – powiedziała pewnego dnia. – Ja swoje życie przeżyłam, cały czas bojąc się, już nawet nie wiem o co. Straciłam czas – dodała słabym głosem – straciłam bardzo, bardzo dużo czasu. I proszę cię o jedno – ty go nie trać, bo to jest najcenniejsze, co możesz mieć i co komuś możesz dać, oprócz miłości oczywiście. Kochałam cię bardzo, kocham i będę kochać – wyszeptała, zamykając po raz ostatni oczy.
Mały słowik zaniemówił. Chociaż od długiego czasu był przygotowany na najgorsze, nie wiedział, że w środku może istnieć taki ból. Siedzieli z tatą na czubku drzewa, tuż nad gniazdem. On słuchał w milczeniu, jak tata żalił się światu. Słuchaczami jego niezwykle smutnego i pełnego cierpienia koncertu były wiatr oraz liście drzew, na których tańczyły ostatnie promienie słońca.
– Czasu nie zatrzymasz – szepnął w pewnym momencie wiatr. – Tak to jest, że wszystko rodzi się i potem odchodzi… A czas „pomiędzy” jest na życie. Pełne. Cudowne. Kompletne…
Tata słowik nie mógł sobie wybaczyć. Wiecznie nie miał czasu na bycie z ukochaną żoną, zajęty budowaniem wciąż piękniejszego gniazda. W końcu je wybudował. A teraz ziało ono zimną pustką… Śpiewał więc teraz w swej rozpaczy bezustannie. Nocami do gwiazd, a w dzień do starej wierzby. Bez przerwy. Zatracony w smutku, żalu i złości nad straconym czasem. Nie mógł go już jednak cofnąć, nie mógł wyrwać istnieniu ciepła i uśmiechu słodkiej Dulce. Z czasem jego smutek zmniejszył się. Wylał.

Mały słowik o imieniu Fabian zaniemówił zaś. Nie potrafił wyrazić żalu, jaki skrywało jego małe serce. Żalu było tyle, że serce jego ucichło na dobre. Z czasem zamknęło się.
– Już nigdy nie będę kochał – przyrzekł sobie mały ptaszek. – Bo to za bardzo boli…
Fabian niby żył, niby chodził do pobliskiej szkoły dla ptaków, ale jakby go nie było. Cichy smutek, który otulił jego serce szczelną kołdrą, przywarł do ptaszka na dobre. Na tyle, że on sam nie mógł już śpiewać… A dla słowika to niezwykle ważna sprawa. Czas mijał. Przyszła zima, po zimie wiosna, po wiośnie lato, po lecie jesień. Cykle zmieniały się jak w kalejdoskopie. Fabian wyrósł na pięknego ptaka. Jego lśniące pióra zdobiły tors i przyciągały znane samiczki. Chociaż Fabian nie śpiewał, miał jakiś niezwykły, magnetyczny wręcz osobisty urok. Do jego gniazda przyfruwały z parku różne piękności, on jednak pozostawał obojętny. Z czasem zapomniał o przysiędze, którą złożył sobie jako mały ptak. Nie wiedział, co się z nim dzieje, wiedział tylko tyle, że nie umie kochać i zaakceptował tę cechę.

Pewnego dnia do parku przybyła samiczka z sąsiedniego parku. Usiadła na jego drzewie i zaczęła śpiewać. Jej śpiew był cudny. Śpiewała wesoło i smutno, nostalgicznie i radośnie. W jej głosie słychać było wszystkie emocje. Emocje, które poruszyły serce Fabiana. Nieoczekiwanie Fabian też zaczął śpiewać. Jego piękny głos wypełnił park niesamowitą melodią. Samiczka Lua patrzyła na Fabiana w ciszy, delektując się każdym dźwiękiem.
– Jeszcze nigdy nie słyszałam takiego koncertu – powiedziała oczarowana.
– Jeszcze nigdy nie dałem takiego koncertu – odrzekł szarmancko Fabian.
Para słowików z czasem zakochała się w sobie na dobre. Bawili się niesamowicie, fruwali razem po polach, po lasach, po łąkach. Dawali razem koncerty. Delektowali się szeptem wiatru i szumem jesiennych liści. Czas mijał, a oni trwali w wydawałoby się nieskończonej fali zakochania.


– Kocham cię – szepnął pewnego razu do jej maleńkiego uszka.
– Ja też cię kocham – odszepnęła Lua.
Wzięli huczny ślub, który dała im sowa. Na wesele przybyły wszystkie ptaki z obu parków. Byli szczęśliwi… Czas mijał. Fabian uwił piękne gniazdo, w którym Lua złożyła jajo. Wysiadywali je na zmianę. Raz on, raz ona. Wszystko uwielbiali robić wspólnie. Lubili ze sobą być i spędzać czas. Fabian z czasem zapomniał o zamkniętym sercu, o smutku i żalu, które spoczywały na jego dnie… W piękny wiosenny czas, akurat na święta wielkanocne, wykluła się z jaja piękna samiczka. Ola ofiarowała swym rodzicom nowy rodzaj miłości. Troszczyli się o swą kruchą istotkę jak o najcenniejszy dar, wchodząc coraz bardziej w obowiązki życia. Nie mieli już tyle czasu, aby razem śpiewać. Fabian zajęty był znoszeniem ziarenek do gniazda. I chociaż tych ziarenek mieli wielką, ilość w spiżarni na tyłach gniazda, dla niego wciąż było mało.
– Wystarczy tych ziarenek. Chodź pośpiewać – mówiła Lua.
– Nie wystarczy. Nie mam czasu na zabawy – mówił oszołomiony Fabian. – Muszę pracować, by wystarczyło nam pożywienia na zimę.
– Fabianie, przecież nam tych ziarenek wystarczy na kilka zim – tłumaczyła Lua ze smutkiem w głosie.
– Przestań – denerwował się Fabian – robię to dla was. To wy jesteście moim szczęściem i chcę, żeby nigdy wam niczego nie zabrakło.
– Ale Fabianie, nam brakuje właśnie ciebie… – szepnęła zasmucona Lua, on jednak nie słyszał odpowiedzi, z impetem wylatując z gniazda.
Pracował i pracował. Znosił i znosił ziarenka. Jedno po drugim. Dla ich szczęścia, dla ich bezpieczeństwa, dla ich stabilności. Niestety, ile by ich nie nazbierał, dla niego było za mało, bo ziarenka nie mogły zapełnić dziury, którą gdzieś w środku pomimo miłości do Luy skrywało jego serce. A to upragnione szczęście, zamiast przychodzić, odchodziło w siną dal…
Nawet nie wiedział, kiedy to się stało, ale przygnębiony wieczną pracą i staraniami o lepszą przyszłość zapomniał o cieszeniu się teraźniejszością. Powoli stawał się jak jego ojciec, który cały czas poświęcał się pracy i obowiązkom. Z czasem też przestał śpiewać…
– Tak nie może być – powiedziała pewnego dnia Lua. – Ja się zakochałam w pełnym życia, cudnym ptaku, a ty co właściwie robisz?
– Zapewniam wam poczucie bezpieczeństwa. Z miłości… – powiedział Fabian zgodnie z prawdą.
– Czy miłość polega na ilości zgromadzonych ziarenek? – spytała mądra samiczka. – Czy na czasie, jaki z nami spędzasz? A co ty robisz, jak jesteś z nami? Myślisz tylko o tym, ile ziarenek mógłbyś znieść, jeśli byś z nami nie był! To szaleństwo! Jesteś z dnia na dzień bardziej podenerwowany, krzyczysz na mnie i na maleństwo i mówisz, że to my jesteśmy źródłem twojego szczęścia? Ma się wrażenie, że nieszczęścia – dodała, a po jej policzkach spłynęły dwie krople łez. – Straciłeś całą pasję. Nie oglądasz już ze mną chmur, nie latasz po okolicznych polach, nie wychodzisz już nawet do parku i… przestałeś śpiewać…
– Co się z tobą stało? – dodała, odwracając swą małą główkę.
– Nie wiem – szczerze odpowiedział Fabian, spuszczając wzrok.
– Ja się zakochałam w pełnym życia i pasji słowiku i nie mogę być w takiej sytuacji dłużej. To jest dla mnie trudne, ale nie mogę tak dłużej żyć – powiedziała ze smutkiem w głosie Lua.
Nagle słowik z całą mocą poczuł zimną kołdrę smutku, tę która od dziecka otulała jego serce.
– Nie odchodź – powiedział miękko.
Wtedy raptem z oddali przyszły do niego słowa… słowa o których zapomniał, a które żyły gdzieś w środku jego serca:
– Nigdy nie rezygnuj z życia, synku. I nie trać czasu, bo to jest najcenniejsze, co możesz mieć i co komuś możesz dać.
– Co ja robię? – pomyślał zaskoczony. – Co ja robię?
– Miłości nie zbudujesz ilością zebranych ziarenek – szepnął wiatr.
– Wiem, wiem, wiem! – krzyknął do wiatru i do siebie. – Ale co ja mam zrobić?
– Przypomnieć sobie swoją pasję i zacząć znów śpiewać. Jak zaczniesz śpiewać, wszystko samo się ułoży – szepnął wiatr, milknąc w pobliskich zaroślach.
Słowik pofrunął na czubek drzewa, zamknął oczy i zaczął śpiewać. A ze śpiewem tym płynęło wszystko. Każda emocja, każdy żal, każdy smutek, każdy ból, ale i każde szczęście, i radość, i dobro, i miłość. Lua słuchała Fabiana ze łzami wzruszenia.
– I to jest mój słowik. To jest mój mąż… – szeptała dumnie. A maleństwo śmiało się radośnie.
Czas mijał. Słowikowi i jego żonie pióra zrobiły się srebrne, maleństwo urosło i wyfrunęło z gniazda. Piękna i dorodna córka osiedliła się na sąsiednim drzewie. Wieczorami słuchała cudownego koncertu na dwa głosy. To jej rodzice śpiewali razem, tuląc się do siebie ciepło.
I żyli długo i szczęśliwie, a ich historia powtarzana była przez pokolenia, bo byli przykładem pięknie kochającej się pary.

Więcej mądrych i ciekawych bajek znajdziecie TUTAJ






Możesz śledzić wszystkie odpowiedzi do tego wpisu poprzez kanał .

Dodaj komentarz


FORUM - bieżące dyskusje

Jak stawiać granice innym ludziom?
Niektórzy obawiają się, że sztywne ustalenie granic pozbawia szansy na bliską relację, ale...
Błędy w komunikacji - 12 zdań, któr…
Czego nie mówić będąc w związku? 1. Nie masz nic do gadania. Chodzi o wszystkie zdania ograniczające...
Jedzenie, które zmniejsza ryzyko ch…
Nowe badania opublikowane w czasopiśmie "BMC Medicine" przekonują, że jedząc orzechy zamiast jajek możemy...
Podwyżka renty socjalnej
Sejm zajmuje się projektem podwyżki renty socjalnej. Świadczenie ma wzrosnąć aż trzykrotnie! Dzięki...