Od producenta: Natural Classic Henna Treatment Wax – odżywczy wosk w postaci maseczki przeznaczony do intensywnej kuracji kosmetycznej włosów i skóry głowy. Jego specjalna receptura oparta na ekstrakcie Henny (Lawsonia), pozwala na głęboką penetrację włosa i cebulki włosowej, dzięki czemu odżywcze składniki docierają do miejsc gdzie są najlepiej wykorzystane. W rezultacie włosy odzyskują połysk i sprężystość.
Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Sodium Lauryl Sulphate, Methyl Paraben, Lawsonia Inermis, Parfum, Propyl Paraben, Citric Acid, Benzyl Alcohol, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Magnesium Chloride, Magnesium Nitrate CI 15510, CI 17200, CI42090, CI 73015.
Zaczniemy od pudełka. Fajne, zgrabne. Takie w maskach lubię najbardziej. Mieści się w nim 480 g produktu (zapłaciłam ok. 10 zł na allegro). Stosuję ją od ok 15 marca, raz w tygodniu i zużyłam około połowę”słoiczka”. Nakładam ją po myciu na około 40-60 minut, pod reklamówkę foliową i ręcznik, bądź zimową czapkę. Konsystencja jest dosyć rzadka, ale nie spływa z mokrych włosów. Zapach kojarzy mi się z mydłem.. Na dłuższą metę może okazać się męczący, ale do stosowania raz w tygodniu na godzinkę da się przyzwyczaić. Kupiłam ją ze względu na to, że rekomendowana była jako produkt do włosów po chemioterapii, a że moje włosy wypadały i to dość pokaźnie, pomyślałam, ze czemu by jej nie przetestować. Moje włosy wyraźnie się wzmocniły i nie wypadają tak jak kiedyś. Nie wiem czy to zasługa tylko WAX’a, bo piję także pokrzywę i stosuję Jantar. Włosy po maseczce są błyszczące, miłe w dotyku, gładkie i sypkie. Efekt utrzymuje się raczej krótko, bo tylko „od mycia do mycia”. Nie obciąża włosów, nie plączą się, nie puszą. Nie podrażnia skóry głowy.
Podsumowując maska jest dla osób niewymagających (wysypu baby hair po nim niej ma), ale nie jest zła. Narazie w planach mam przetestowanie innych maseczek, więc na razie nie kupie jej ponownie, ale kto wie czy za jakiś czas do niej nie wrócę :)
Aha, zapomniałam powiedzieć o jednym przykrym incydencie. Jednego dnia zawładnęła mną chęć eksperymentowania. Do maski dodałam kilka kropel gliceryny, miąższ z „kwiatu” aloesu (przecięłam listek aloesu, który rośnie u mnie w doniczce), kilka kropli olejku rycynowego i witaminę E. Dziewczyny, nigdy tego nie róbcie! Włosy po masce były posklejane, obciążone, matowe i suche!!!!!! KOSZMAR!!! Możecie mnie oświecić co zrobiłam źle, że wyszedł taki efekt? :(