Wszelakie mazidła do ust uwielbiam i przez to, że mam ich mnóstwo zużywanie ich do końca idzie mi dość powoli, ale to masełko chyba zużyję bardzo szybko głównie ze względu na konsystencję i fakt, że latem się już nie sprawdzi. Od początku. Masełko do ust Bielendy skutecznie pielęgnuje i regeneruje delikatny naskórek ust, likwidując uczucie spierzchnięcia, ściągnięcia i suchości. Zawartość intensywnie regenerujących i odżywczych składników jak: masło karite, masło kakaowe i wit. E, sprawia, że skóra ust szybko się odnowi, odzyska miękkość i zdrowy wygląd.
Masełko jest dostępne w 3 wersjach zapachowych:
– zmysłowa wiśnia,
– troskliwa brzoskwinia,
– soczysta malina.
Skład: Isohexadecane, Petrolatum (Nota N), Aqua (Water), Lanolin, Polyglyceryl-3-Diisostearate, Microcrystalline Wax, Butyrspermum Parkii (Shea Butter), Glycerin, Sucrose, Cera Alba (Beeswax), Parfum (Fragrance), Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Propylene Glycol, Rubus Idaeus Fruit Extract, Tocopheryl Acetate, Cetearyl Alcohol, Sodium Saccharin, Hydrogenated Polyisobutene, Palmitic Acid, Pottasium Sorbate, Sodium Benzoate, Ethylparaben, Mica.
Masełko od Bielendy przede wszystkim zauroczyło mnie opakowaniem – no powiedzcie, że nie jet urocze?! Już w połowie jestem kupiona. :) Jest leciutkie, nie do końca matowe, ale bardzo dobrze trzyma się w dłoni. Nie wyślizguje się, aczkolwiek z otwarciem nie ma problemu – nie jest odkręcane tylko po prostu delikatnie „nakładane”.
Konsystencje masełka trudno mi opisać. W opakowaniu jest dość gęsta, treściwa, ciężka. Ogólnie przypomina mi roztopione masło, które wygląda na „stabilne”, a po zetknięciu się z palcem jest śliskie, miękkie (w praktyce nie próbowałam tego na maśle, ale takie mam wyobrażenie – ehem, no nieważne:D)
Zresztą można zauważyć to na poniższym zdjęciu. Przyzwyczajona do masełka nivea. które jest dość twarde, chciałam nabrać niewielką ilość masełka – jakie było moje zdziwienie kiedy mój palec się zatopił w tej gęstej formie.
Ze względu na taką konsystencję aplikowanie go palcem nie przypadło mi do gustu, zupełnie inaczej nakłada się go pędzelkiem. No, ale wtedy idea podręcznego produktu, jakim ma być masełko mija się z celem. No bo kto nosi pędzelek w kieszonce? No a malowanie ust pędzelkiem bez lusterka u mnie mogłoby się skończyć nie najlepiej.
Kolor jest dość ciemny i prawdę mówiąc wolałabym by na ustach był bezbarwny, ale niestety pozostawia kolor na ustach, coś pomiędzy różem a bordo. Na ustach masełko utrzymuje się w granicy ~1,5h, co moim zdaniem jest dobrym wynikiem przy moim notorycznym oblizywaniu się.
Niestety na zdjęciach nie widać zbytnio koloru, który pozostawia. Dodatkowo ja nakładam bardzo cienką warstwę by ten kolor był jak najmniej intensywny. Natomiast dobrze widać połysk, który zostawia na ustach.
Zapach masełka jest fenomenalny, pachnie dość intensywnie, ale nie chemicznie. Gdzieś przeczytałam, że zapach przypomina wiśniowy tymbark – i chyba się z tym zgodzę. :) Na ustach jest dość tłusty, troszkę taki oleisty. Daje efekt nawilżenia, ale jest on krótki – do momentu starcia. Chroni usta przed wysuszaniem, ale z regeneracją już suchych skórek na ustach sobie nie poradził. Usta pozostawia miękkie. Na noc go stosować niestety nie potrafię, gdyż jest zbyt mocno wyczuwalny na ustach (chodzi mi o ciężkość a nie zapach).
Masełko jest dostępne między innymi w Rossmannie, a jego cena to ok 7 zł – wydaje mi się dość atrakcyjną ceną jak na wypróbowanie czegoś nowego.
Podsumowując masełko polubiłam, jego największą zaletą na pewno jest zapach i opakowanie od strony wizualnej. I mimo, że pielęgnacja jest znikoma to i tak bardzo chętnie wypróbuję jeszcze wersje brzoskwiniową, ale tylko zimą. Na lato masełko wydaje mi się, że będzie zbyt ciążyło mi na ustach. A jak u Was sprawdza się to masełko?