Maggie Stiefvater, „Lament. Intryga Królowej Elfów” – recenzja

10 listopada 2011, dodał: Redakcja
Artykuł zewnętrzny

Maggie Stiefvater, „Lament. Intryga Królowej Elfów”

 
Wyobraźcie sobie: piękny sen, uwodzicielsko przystojny chłopak, moc iluzji bladego, tajemniczego oblicza księżyca. I oto ta wyśniona istota, z rozbrajającym uśmiechem, pojawia się w waszym życiu w momencie, kiedy bliskie napadu bezsilnego płaczu obejmujecie pożółkłą muszlę klozetową, w ostatnich podrygach katagelofobicznych torsji. Ależ romantyczna scenografia…
A dalej dziwne sytuacje, postacie niepokojące swoją urodą i odmiennością, pojawiające się zupełnie zwyczajnie, na przyjęciu, w lodziarni, w kącie pokoju. I czterolistne koniczynki, które, jak powszechnie wiadomo, mogą przynosić szczęście (nadają się też do karmienia koni) oraz, co wiadomo już mniej gminnie, pozwalają widzieć fejów. (W Polsce nie ma odpowiednika językowego, mamy zdecydowanie uboższy słownik). I jeszcze mały, żelazny staroświecki kluczyk z plamkami rdzy, paskudny pierścionek od Babci (też żelazny) oraz dziwny ziołowy zapach, gdzieś w pobliżu. A na dodatek telekineza i czytanie w myślach. Czyli ni mniej ni więcej holistyczno-naturalno-uduchowione klimaty opływające ezoteryczną niewiadomą. A gdzieś pośród tego enigmatycznego chaosu i rozwijającego się uczucia, brzmi „Lament elfiej panny” niesiony wiatrem. Muzyka pulsuje rytmem serca, spleciona i rozciągnięta w przestrzeni, budząc do życia nieuchwytne cienie. Każda oczarowana nuta, każdy pełen emocji takt, każdy atom dźwięku – nabiera coraz bardziej wyraźnego kształtu…
Enigmatyczne, niepisane porozumienie, ma jednak pewną wadę. W końcu przychodzi ten moment, ta chwila, gdy zaczynamy zadawać pytania. A odpowiedzi niekoniecznie muszą nam się podobać. Wszystkiego Dee musi dowiedzieć się sama, Luke bowiem, nie może mówić o swoich tajemnicach. Czy znajdą sposób na pokonanie bólu i odkrycie kart? Czy złoty torques przestanie palić żywym ogniem? Czy zerwą łańcuchy mocno trzymane przez mroczną Królową? Droga skręca na inne tory, pojawia się śmierć, niewyjaśnione okoliczności. Mury spokoju i opanowania zostają zburzone…
Książka jest swoistym przeniesieniem do świata pachnącego skandynawską legendą. Już sama masa odwołań, na pierwszy rzut oka nieuchwytnych, stanowi o bardzo dokładnie przemyślanej strukturze powieści. Autorka zaskakuje, jeśli tylko zadamy sobie odrobinę trudu, by przypomnieć sobie (lub poznać, bowiem człowiek powinien się uczyć) podstawowe informacje o mitologii irlandzkiej (Nasuwa się tutaj dygresja, że szkoła polska jest niesamowicie ubogim źródłem wiedzy, gdzie wpajane są nam do głowy mity greckie i rzymskie, natomiast cały wspaniały folklor północnej Europy zostaje skromnie przemilczany. Dobrze, że niektórzy mają na tyle rozumu, by samodzielnie dążyć do rozszerzania swoich horyzontów poznawczych). Warto więc nadmienić, że samo imię głównej bohaterki (oraz samej Królowej Elfów) – Deirdre jest odwołaniem do jednej z bardziej znanych postaci mitologii celtycko-iryjskiej. Co więcej sama harfa (na której gra nasza bohaterka) była atrybutem Dagda – głównego bóstwa druidów, uznawanego za Stwórcę. Miała ona wiele magicznych zdolności – ustawiała pory roku we właściwym porządku, a niektóre źródła mówią, że była nawet używana do wydawania rozkazów podczas bitew. Daoine Sidhe, Tir na Nog, koniczynki i torques, to już tylko oczywiste dodatki.
O ile jednak nasze wyobrażenia o elfach zazwyczaj są pozytywne, możemy a nawet powinniśmy docenić fakt, że tutaj nie jest to oczywistością. Fejowie są bowiem drapieżną, mroczną siłą, złą i podstępną, kradnącą życie i dusze. Antypatia murowana. Ale są też frywolnymi istotami, karmiącymi się muzyką i ludzkimi emocjami. Mają swoją etykietę i spodziewają się szacunku. Nie odmawiają przysług – jeśli obdarzą kogoś sympatią. Ta frakcja jest cudownie sympatyczna. Nie ma więc wyraźnego podziału na dobro i zło, chociaż zawsze jesteśmy w stanie wychwycić ową ulotną mgiełkę przeczucia spod znaku: niebezpieczeństwo. I chociaż od pierwszych stron opowieści, jesteśmy przekonywani, że wystarczy się postarać, żeby „potrafić”, mnie nie udaje się przeniknąć ciemności i zacząć „widzieć”. Niestety, nie należę do grona tych szczęśliwców, którym wszystko się udaje. Na pocieszenie mam jednak wiedzę o tym, że moja wyobraźnia rekompensuje te fizyczne ułomności.
Lament. Intryga królowej Elfów” jest jedną z tych książek, które chciałoby się (mówiąc słowami Dee) zapakować w ozdobny papier i dawać sobie w prezencie, za każdym razem, kiedy mamy ochotę na łyk świetnie opowiedzianej historii lub, gdy szarawa trywialność rzeczywistości zaczyna być nie do zniesienia.
Marta D.
Książka do kupienia tutaj: http://www.illuminatio.pl/nasze-ksiazki/lament-maggie-stiefvater/
Dziękujemy serdecznie Wydawnictwu Illuminatio za włączenie się do akcji Jesienne Czytanie z Wydawnictwem i udostępnienie egzemplarzy promocyjnych.
Redakcja






Możesz śledzić wszystkie odpowiedzi do tego wpisu poprzez kanał .

Jeden komentarz do Maggie Stiefvater, „Lament. Intryga Królowej Elfów” – recenzja

  1. avatar Dobika pisze:

    Książka owita magią i legendą!Takie uwielbiam,to nie tylko wspaniała lektura,ale też bardzo interesująca i zachwycająca treść,która zabiera nas w podróż nieznana,fascynującą i bajeczna!

Dodaj komentarz