Maskę Kallos poznałam już dawno ok. 3-4 lat temu oczywiście dzięki cioci (co ja bym bez niej zrobiła). Moje włosy potrzebowały porządnego kopa do życia i dzięki niej go otrzymały. Potrzebowały regeneracji i odżywienia.
Maska już na samym wstępie zdobyła moje serce, dzięki zapachowi! Cudowny budyniowy, mleczny zapach.
Po umyciu włosów zostawiam maskę na 20 minut pod czepkiem i ciepłym ręcznikiem. Bardzo ją polubiłam po nim moje włosy są miękkie (nie spuszone) i dobrze nawilżone, skręt ładnie podkreślony. Aby wzmocnić nawilżenie dodaje odrobinę olejku rycynowego. Bardzo ważne jest dokładne spłukanie włosów, maska może je obciążyć.
Napiszę Wam co możemy dodać do maski bo naprawdę warto ją urozmaicić. Ja gdy tylko mam w domu dodaje aloes dzięki czemu „podkręcam” nawilżanie. Dzięki kreatynie można polepszyć strukturę włosa, odbudować ją. Do maski dokładam również olejki np. lniany, sezamowy, kiełków pszenicy, słodkich migdałów, z pestek śliwki czy kokosowy itp. Gdy nie mam zupełnie co dodać, aby ją ulepszyć to dodaję łyżkę miodu (tu dziękuje wujkowi za jego pyszny naturalny miód i mojemu kochanemu przyjacielowi).
Jestem pewna, że większość z Was ją dobrze zna jest dość popularna i świetne się sprawdza. Mimo to nie polecam jej stosować bez przerwy, możemy przeproteinować włosy. Mam wrażenie, że moje włosy uzależniły się po jakimś czasie. Aby temu zapobiec wystarczy przerwa np. miesięczna po czym możemy wrócić do niej.