Nie pijam kawy za to uwielbiam herbatę. Moją ulubioną jest liściasta rosyjska (nazwy nie napiszę, bo na opakowaniu jest po rosyjsku, a nie władam tym językiem), o przywiezienie której błagam brata, kiedy tylko wybiera się w tamte strony. Nie spotkałam takiej w żadnym polskim sklepie, czy herbaciarni. Wystarcza pół łyżeczki na 3L dzbanek i zaparza się taka mocna, że czasem jeszcze do filiżanki dolewam wody. Sama w sobie jest pyszna, ale ja lubię dodać do niej odrobinę malinowego soku, który przełamuje naturalną goryczkę tej herbaty, a dodatkowo dzięki niemu nabiera niesamowitego, rubinowego koloru. Jeśli nie mam akurat tej herbaty, to z przyjemnością sięgam też po inne gatunki (ale tylko czarną). Z herbat torebkowych najbardziej pasuje mi Lipton i Ahmad Tea. Z tej ostatniej dostałam niedawno w prezencie jabłkową. Pierwszy raz się z nią spotkałam, ale okazała się godna uwagi. Z owocowych jednak pierwsze miejsce zajmują u mnie wszelkie herbaty malinowe (najlepiej z dodatkiem prawdziwych malin, a nie aromatyzowane). Na mojej czarnej liście jest natomiast herbata Saga. Może przesadzam, ale dla mnie to jakiś herbaciany odpad. Jakby ktoś pozamiatał resztki i popakował do torebek. Wypić można, ale raczej z pragnienia, a nie dla przyjemności.