Nigdy nie lubiłam barszczu, mama z babcią przekupstwem i błaganiami przekonywały mnie, abym chociaż łyżkę za zdrowie babci, mamy i reszty rodziny. Kiedy pojawiły się zupki ekspresowe Knorr, wypróbowywałam prawie wszystkie:rosołki, kremy z kury, pomidorowe, grzybowe. Ale nigdy barszcz, za żadne skarby. Aż do czasu. Byłam na III roku studiów historycznych o specjalności nauczycielska. Do przedmiotów historycznych dołożono nam blok dydaktyczno-pedagogiczny. Dydaktykę prowadziła taka nawiedzona pani magister. Legendy krążyły o jej wyczynach. Była bardzo surowa w ocenianiu, dlatego też kiedy wraz z koleżanką postanowiłyśmy solidnie przygotować konspekt lekcji, pomoce dydaktyczne. Siedziałyśmy u niej w pokoju akademickim. Kiedy skończyłyśmy, była już głęboka noc, a my zmęczone, ledwo widzące na oczy i wściekle głodne. A tu lodówka pusta. Zrobiłyśmy rundkę po pokojach. Zdobyłyśmy 4 kajzerki, 2 saszetki kawy Anatol i 2 saszetki zupki Knorr.... Gorący Kubek Barszcz. Nie miałam wyjścia, kiszki marsza grały. Więc się przemogłam i wsypałam zawartość do kubka, zalałam, zamieszałam i powąchałam......Ambrozja.....Ten zapach, w niczym nie przypominający ohydnej woni domowego barszczu, którym katował mnie duet mama/babcia. Jadłam aż się uszy trzęsły. Potem wpadło do nas kilku innych mieszkańców akademika z kolejna porcją żywności dla potrzebujących.
Od tej pory uwielbiam Barszczyk Knorra, za jego aromat, smak, taki w sam raz, idealna słodycz i kwasowatość, po prostu boski.