Heh, słyszałyście o czymś takim?
Pogotowie ratunkowe...
Spadłam z okna, uszkodziłam ścięgna i łąkotkę, nie dało się stanąć na nodze, trafiłam na pogotowie. Zrobiono zdjęcie RTG. Przyjmował mnie dyżurujący na izbie przyjęć chirurg, który uznał, że potrzebuję porady ortopedy. Wow
Kiedyś, w nieco chyba lepszych czasach, jak wylądowałam na pogotowiu z zerwanymi ścięgnami to z oddziału został wezwany ortopeda, zbadał mnie i wystawił skierowanie na oddział do leczenia, a kiedy trafiłam z pękającą torbielą na jajniku zadzwoniono po ginekologa. Szpital jest w tym samym budynku co pogotowie i ZAWSZE na każdym z oddziałów jest lekarz.
Tym razem jednak odpowiedni specjalista nie został wezwany, kazano mi zarejestrować się w przychodni (kolejka 3 m-ce), a na prośbę o przyjęcie z racji pilnego przypadku odpowiedziano mi, że wyczerpałam limit jaki mi przysługuje w ramach NFZ, bo otrzymałam PORADĘ na pogotowiu. Poradę:"To musi zobaczyć ortopeda".
Podobnie został potraktowany pacjent ze złamanym palcem u stopy, któremu kazano czekać trzy miesiące na wizytę.
Kolejna sytuacja i to w tym samym czasie, to dziecko mojej nauczycielki - uszkodzone ścięgna i przegnanie do przychodni.
Po cóż jest pogotowie ratunkowe... po to żeby kierować w nagłych przypadkach do kolejek u odpowiednich specjalistów? Myślałam, że od skierowań do kolejek są lekarze rodzinni.
Siedzę, czekam na izbie przyjęć, przywożą faceta z rozwaloną głową, leje się krew: "Proszę sobie usiąść i poczekać." Czekał długo, bardzo długo... krwotok z głowy nie jest przecież pilniejszy niż z d. Żeby jeszcze chociaż jakaś pielęgniarka podeszła, przyniosła opatrunek, by ucisnąć krwawiące miejsce, zanim wypłynie z faceta wszystko...
Przychodzi gość na izbę, nie wiem co mu było, ale potrzebował pomocy, odprawiali go własnie z kwitkiem, kiedy pojawiło się dwóch policjantów, kogoś przywieźli i to oni apelowali na izbie, aby przyjąć tego odprawionego!
Znajoma wezwała pogotowie do domu, jej dziecko było sine, dusiło się. Lekarz z karetki zaczął grymasić i chciał wyjść z mieszkania, zatrzymał go policjant i kazał się zająć dzieciakiem.
Zostałam ranna Rana "dziurawiona" przedmiotem ostrym, brudnym, zardzewiałym, wbitym we mnie na głębokość 4,5 cm. Na pogotowiu lekarka w średnim wieku przemywa mi ranę i nakleja plasterek! Nie po to tam pojechałam, to potrafię sama. Na szczęście wszedł jakiś młody lekarz, o coś chciał ją zapytać, zobaczył mnie, zapytał co jest i dzięki niemu podano mi szczepionkę przeciw tężcowi.
Ok, ponarzekałam jak moher w poczekalni. Zastanawiam się co się dzieje z tymi ludźmi... wiem, że nie jest łatwo, że praca ciężka, odpowiedzialna, ale z drugiej strony na umowę i z całym pakietem świadczeń, więc NORMALNA, a oni robią to co robią i wraca z nocnej zmiany znajoma pracująca w szpitalu, zła, bo przywieźli jednego pacjenta (!) i trzeba było mu podać kroplówkę, pigułeczki i spać biedna nie mogła. Za takie pieniądze, jakie tam bierze za nocne dyżury, powinna do rana być gotowa stać na nogach, bo inni stoją za tą samą wypłatę (a często nawet mniejszą) przez całą noc przy taśmie produkcyjnej. Och... czemu w "służbie" zdrowia jest tak niewielu ludzi robiących to, co do nich należy?
Niech mi to ktoś wytłumaczy, może wtedy zrozumiem, może czegoś nie widzę, o czymś nie wiem i źle oceniam...