Ja nigdy nie marzyłam o zaręczynach. Jakoś nie ciągnęło mnie do ślubu, a już całkiem niepochlebnie wyrażałam się zawsze o takich publicznych oświadczynach, bo moim zdaniem powinna to być raczej chwila intymna (poza tym, jakby co, krępująco odmówić wśród tłumu ciekawskich). Tymczasem, w kwietniu mój partner zapowiedział, że po wszystkich świątecznych przygotowaniach należy mi się dzień relaksu i on o wszystko zadba, a ja mam się tylko zrobić na bóstwo. Mimo, że nie lubi odświętnych strojów tego dnia włożył koszulę marynarkę i krawat w których wiedział, że podoba mi się najbardziej. Najpierw wybraliśmy się do kina (wie, że jestem wielką kinomanką), gdzie miał ze sobą mój ulubiony napój (wie, że nie lubię jeść w kinie, ale picie mieć muszę), potem wybraliśmy się na obiad do restauracji, gdzie już czekał na nas stolik. Po obiedzie poszliśmy na spacer. Gdy wróciliśmy do domu padł na kolana, trzymając w strasznie drżących rękach otwarte pudełeczko od Kruka z pierścionkiem w środku. Potem mówił, że okropnie się bał, bo znał moje podejście do tego typu rzeczy. Chwilę się rzeczywiście wahałam, ale stwierdziłam, że skoro i tak mieszkamy razem i dobrze nam ze sobą, to dlaczego nie.