Emilia Dłużewska: Jak płakać w miejscach publicznych

24 stycznia 2023,
dodał: Redakcja
Artykuł zewnętrzny

Jeśli zastanawiacie się, czy nie powinniście iść do psychiatry, to prawdopodobnie powinniście.

Książek o depresji powstało wiele, od medycznych, przez popularnonaukowe i różnej klasy poradniki, po opowieści „zwykłych” ludzi, dotkniętych chorobą i esej słynnego pisarza Williama Styrona, będący jednocześnie wybitną literaturą.

Książka Dłużewskiej jest po trosze wszystkim: to nie tylko osobista opowieść pacjentki, jaką od dwóch lat jest sama autorka, uzupełniona wybranymi informacjami z historii psychiatrii, ale także książka, która ma kapitalną formę literacką, na jaką składają się krótkie porcje tekstu, będące połączeniem felietonu, wpisu z osobistego dziennika i śmieszno-strasznego monologu, jaki moglibyśmy usłyszeć na wieczorze stand-uperskim najwyższej klasy.

Są rzeczy, których zwykle o depresji się nie mówi. I o nich pisze w swojej książce Emilia Dłużewska. Problemy z szukaniem terapeuty, które jest jak umawianie się na randki przez Tindera… I dlaczego niemal każdy, kto szuka terapeuty, w którymś momencie zachowuje się jak stalker? Zrywanie z terapeutą; pieniądze na leczenie – psychiatra na NFZ z terminem w tym samym roku jest równie powszechny jak gadające konie; przeglądanie własnej dokumentacji medycznej, kiedy czułam się, jakbym zakradła się do pokoju nauczycielskiego i przystanęła gdzieś za zasłoną, czekając, aż nauczycielki zrobią sobie kawę, wyciągną ciasteczka i zaczną rozmawiać o tym, kogo z klasy naprawdę lubią. I poczucie winy osoby cierpiącej na depresję, czyli stan, gdy częściej czujesz się winny niż wyspany.
Śmiać się z depresji? Nawet własnej? Oczywiście – nie. Ale prześmiać ją, wyszydzić nie lekceważąc jej grozy, opisać tak, żeby przechodziły nas ciarki, a zarazem żebyśmy kilka prawd wbili sobie na zawsze do głowy, bez względu na to, czy chorujemy, czy nie – to Dłużewska potrafi doskonale!

Dlaczego najlepiej, by chory na depresję pochodził z klasy średniej? Na czym polega „test szuflady”? Czy możliwe, żeby psychiatrzy nie wiedzieli jak działa dany lek, a postawiona diagnoza była parkowaniem tyłem na ruchliwej ulicy? I co jeśli to nie jest depresja, a dwubiegunówka lub ADHD?

Jak powiedzieć światu, a w szczególności rodzicom, że bierzecie leki? Czy faktycznie waszym stanom winne są matki, skoro prawdopodobieństwo, że matka losowo wybranej osoby spieprzyła coś w jej życiu, jest takie jak to, że w polskim domu znajdziesz śmietnik pod zlewem? I, last but not least, jak zachowują się oni, chorzy, a jak powinniśmy się zachowywać wobec nich my, tak zwani zdrowi?
To tylko część pytań, na które stara się odpowiedzieć Dłużewska, a gdy wybuchamy śmiechem z odpowiedzi, trudno nie pamiętać o gogolowskim pytaniu: z kogo się śmiejecie?
Z siebie samych! Zresztą nie należy mylić śmiechu z wesołością. Czy osoba z depresją może być wesołą osobą? – pyta Dłużewska i zaraz dodaje przewrotnie: czy ktokolwiek o zdrowych zmysłach może być wesołą osobą?
PS. No dobrze, ale o czym to właściwie jest?, zapytacie, bo niemal wszyscy się zawsze pytają, oczekując najprostszej odpowiedzi. Przygotowała ją sama autorka, w końcu znakomita dziennikarka, parodiując w tekście notę, jaką mogłaby opatrzyć swoją książkę:
Emilia to typowa przedstawicielka millenialsów. Chce mieć wszystko: karierę zawodową, szczęśliwy związek, bogate życie towarzyskie, czas dla siebie i dobre zdjęcia na insta. Żyje intensywnie, od zebrania do imprezy, od wernisażu do zagranicznych wakacji. Do dnia, gdy nagle odkrywa, że wszystko to było złudzeniem: wydawało jej się, że jest szczęśliwa, a tymczasem czołga się w gównie i rozpaczy. Jej życie rozpada się na kawałki.
Czy uda się je skleić? Poruszająca opowieść o słabości, zagubieniu i potrzebie miłości.

O AUTORCE:
Emilia Dłużewska, ur. 1988 r. Pochodzi z Trójmiasta, żyje w Warszawie. Mieszkała też w Poznaniu, Pradze, Yogyakarcie, Szanghaju i Melbourne. Z wykształcenia psycholożka i kulturoznawczyni. Od 2014 r. jest dziennikarką „Gazety Wyborczej”, gdzie pisze o książkach, popkulturze, feminizmie i przemianach obyczajowych. „Jak płakać w miejscach publicznych” to jej debiut literacki.

REKOMENDACJE:
„Ta książka jest jak starsza siostra z imponującą historią leczenia: przeszła swoje, ale dzięki temu będzie w stanie lepiej, czulej i skuteczniej zaopiekować się Wami, gdy będziecie tej opieki potrzebować. Ja jej na to pozwoliłam i nie żałuję.”
Justyna Bargielska

„Jeśli świat nie zrozumie, że książka Dłużewskiej to wybitne dzieło literackie ze względu na swoją konstrukcję oraz poziom porównań i metafor, a zamiast tego uzna, że to «książka o depresji», to ja nie chcę takiego świata.”
Małgorzata Halber

„W 2023 roku wolno już opisać swoją depresję. Tylko lepiej, żeby była zabawna. Emilia Dłużewska zna reguły gry. Jej książka jest bardzo zabawna. I przez to jeszcze smutniejsza. (Ale i tak się uśmiejecie, naprawdę).”
Marcin Wicha

„Jest to książka WSPANIAŁA. Będziecie ją czytać przez śmiech i łzy, zgrzytając zębami i mamrocząc „kurde, to prawda”. Lektura absolutnie obowiązkowa.
Natalia Szostak

FRAGMENT KSIĄŻKI:

Każdej tragedii towarzyszy coś zabawnego. Jeśli to zdanie was pociesza, spróbujcie jeszcze raz. Każdej tragedii towarzyszy coś zabawnego. I to nie jest dobra wiadomość. W ludzkiej egzystencji byłoby dużo więcej godności, gdyby cierpienie występowało w stanie niezmąconym, dostając człowieka na wyłączność. Ale życie nie potrafi się powstrzymać.
Ludzie przeżywali Zagładę, by zginąć, poślizgnąwszy się na mydle. Stalin miał zrośnięte palce u nogi. Strumień skalnych odłamków, lodu i kamieni zmasakrował ludzi u stóp lodowca Marmolada, a premier Japonii został zastrzelony w miejscowości Nara. Nikt nigdy nie umarł przygnieciony spadającym z wysokiego piętra fortepianem, ale w 1983 roku Jimmy Ferrozzo, ochroniarz z klubu ze striptizem w San Francisco, umarł przygwożdżony fortepianem do sufitu w trakcie stosunku z jedną ze striptizerek. To, że zginął w wyjątkowo slapstickowy sposób, nie sprawiło, że mniej go bolało. Żadne z powyższych wydarzeń nie spowodowało, że świat stał się choć trochę lepszy. Śmiech nie redukuje smutku – dryfuje obok, udając, że nie ma z nim nic wspólnego.

To nie jest książka o tym, że dostajecie od życia cytryny i robicie z nich lemoniadę. Bliżej jej do historii mojego kolegi, którego rzadka i nieuleczalna choroba stopniowo pozbawiała władzy na ciałem, w tym strunami głosowymi. Gdy się poznaliśmy, mógł już tylko szeptać. „Powiedziałem rodzicom, że żądam adwokata” – napisał kiedyś. „Zrozumieli »awokado« i przynieśli mi mango.

Polecamy wraz z Wydawnictwem Znak Literanova






FORUM - bieżące dyskusje

Kosmetyczne kity
Oj tak, zwłaszcza nie lubię takich tłustych peelingów, które trudno potem zmyć ze skóry...
Socjalizacja psa
Czasem szczekanie to nie oznaka strachu, ale potrzeba zbudowania pozycji siły...
Karaoke na weselu
Oj tak, ja też nie lubię takich sytuacji, ludzie jak sobie popiją, to zachowują...
Narkomania
Ale nic tego nie usprawiedliwia, przecież ogólnie jest wiadomo, jak to działa. Kto raz...