Elżbieta Dzikowska: „Tam, gdzie byłam” cz.II – nowość!

27 kwietnia 2016, dodał: Redakcja
Artykuł zewnętrzny

Druga część wyjątkowej książki, pokazującej osobiste podróże Elżbiety Dzikowskiej.  Tym razem autorka prowadzi nas przez Wenezuelę, Kolumbię, Ekwador, Peru i Boliwię.

tam

Z tej książki poznasz wyprawę , której wynikiem było dotarcie do tajemniczej Vilcabamby, ostatniej stolicy Inków. Dowiesz się też , jak autorka doprowadziła do wzniesienia pomnika Ernesta Malinowskiego i przywrócenia pamięci o genialnym polskim twórcy Kolei Transatlantyckiej. A także jak podróżowała po Ekwadorze z milionerem i poławiała diamenty nad rzeką Caroni, a w Peru…przeprowadzała reformę rolną! Historie godne przygód Indiany Jonesa. A nawet lepsze, bo prawdziwe!
Michał Cessanis, Nationale Geogrphic Traveler

A gdzie Elżbieta Dzikowska nie była! W Ameryce Łacińskiej, aż kilkanaście razy. W I tomie „Tam, gdzie byłam” opisywała Meksyk, Amerykę Środkową i Karaiby, a w tej książce zabiera nas do Wenezueli, Kolumbii, Ekwadoru, Peru i Boliwii. A zna świat jak mało kto, bo przez prawie pół wieku wędrowała jako dziennikarka „Kontynentów”, a potem ze swoim mężem , Tonym Halikiem. Z wielką pasją przygotowywała filmy do kultowych programów ”Pieprz i wanilia”. W radiowej „Jedynce”, wiele razy wprowadzała słuchaczy w świat swoich najciekawszych podróży. Teraz przyszedł czas na książki, w których czytamy o jej prywatnych i zawodowych perypetiach i sukcesach. Ta książka to okazja , aby na to, co pozostało po cywilizacji prekolumbijskiej i jak żyją dziś potomkowie Inków spojrzeć oczami Elżbiety Dzikowskiej…
Sława Bieńczycka „Jedynka”, Polskie Radio

Książka dostępna w dobrych księgarniach, Empiku oraz na www.bernardinum.com.pl

WSTĘP

Tam, gdzie byłam… Dzisiaj można być wszędzie, jeśli się ma czas i pieniądze. Kiedy sięgnę myślą wstecz – trudno mi uwierzyć w swoją przeszłość, w to, co przeżyłam, co zobaczyłam, co zrobiłam, a może nawet stworzyłam; w to, że dziewczyna – dziś już nieomal staruszka – z prowincjonalnego miasteczka na Podlasiu, wywodząca się z bardzo niezamożnej rodziny (nie chcę użyć słowa „biednej”, bo odnosić by się to mogło tylko do sytuacji powojennej, przed wojną byłabym pewnie w klasie średniej) mogła nie tylko zobaczyć prawie cały świat, ale jeszcze pokazać go tym, dla których był wówczas zamknięty. A było to w PRL-u, kiedy panującemu ustrojowi sprzeciwiałam się, działając w antykomunistycznej organizacji. Gdybym wierzyła w cuda – powiedziałabym, że to właśnie cud. Wolę jednak wierzyć w geny, w charakter, w pracę. Wszystko inne jest tego pochodną. Programy „Pieprz i wanilia”, realizowane z Tonym Halikiem, z którym spędziłam dwadzieścia trzy najpiękniejsze lata mojego życia, uważam za jedno z największych moich dokonań, także ze względu na czas, w którym powstały. Kiedy dziś oglądam to, co pokazują na telewizyjnym ekranie Martyna Wojciechowska czy Wojciech Cejrowski, jestem pełna uznania dla ich jakże różnorodnych pasji i cieszę się, że mogą je realizować w innych warunkach technicznych i materialnych niż my z Tonym. Ja, dopóki nie zaczęłam pracować z Tonym, robiłam nieudolne, przyznaję, zdjęcia redakcyjnym („Kontynenty”1) aparatem „Zorka” i ambitnie kręciłam filmy kamerą „Bolex reflex” 8 mm, która dziś jest już chyba tylko obiektem muzealnym. Tony miał już lepszy, jak na owe czasy, sprzęt, używał bowiem do realizowania naszych projektów kamery, którą posługiwał się przede wszystkim dla potrzeb swego pracodawcy, amerykańskiej sieci telewizyjnej NBC. Był to ciężki, profesjonalny „Arriflex” 16 mm, do którego był potrzebny też nielekki statyw oraz profesjonalny magnetofon „Nagra” – powstałe w Szwajcarii dzieło naszego rodaka Stefana Kudelskiego, laureata nagród amerykańskiej Akademii Filmowej. Kiedy było trzeba, nagrywałam na tym sprzęcie Tony’emu dźwięk.
Zatem kiedy myślę o przeszłości – to właśnie „Pieprz i wanilię” uznaję za jedno z najważniejszych moich – czyli naszych z Tonym – osiągnięć. Ale były też – powiem nieskromnie – inne sukcesy: udział (razem z Tonym) w organizowanej przez peruwiańskiego historyka, profesora Edmundo Guillena, wyprawie odkrywczej do Vilcabamby, ostatniej stolicy Inków i doprowadzenie do wzniesienia pomnika inżyniera Ernesta Malinowskiego, budowniczego Centralnej Kolei Transandyjskiej, wówczas (pod koniec XIX wieku) położonej najwyżej na świecie – 4818 m n.p.m. Ponieważ został jako jej autor na długo zapomniany, cieszę się, że przywróciłam go peruwiańskiej i polskiej pamięci. I jeszcze jedną przypiszę sobie zasługę: doprowadzenie do powstania w Toruniu Muzeum Podróżników im. Tony’ego Halika. Tony urodził się bowiem w tym przepięknym mieście. Przekazałam muzeum – i przekazuję nadal – najcenniejsze eksponaty, jakie udaje mi się zdobyć podczas moich podróży po świecie. Mamy już dwie kamienice przy ulicy Franciszkańskiej: pod numerami 11 i 9, z bardzo ciekawie, multimedialnie zaaranżowanymi ekspozycjami. Cieszę się, że inspirują młodzież do poznawania tak różnorodnego, ale zarazem w wielu aspektach spójnego globu. Pierwsze moje po nim wędrówki i podróże po Meksyku, Ameryce Środkowej oraz Karaibach opisałam w I tomie „Tam, gdzie byłam”. Teraz kolej na Amerykę Południową. Potraktuję ją trochę inaczej – kiedy bowiem zasiadłam do komputera, przypomniałam sobie, że wiele wypraw w tamte rejony już opisałam w zapomnianych nawet przeze mnie książkach: „Tropem złota” „Hombre”, „Czarownicy”, „Limańskie ABC”, „Vilcabamba – ostatnia stolica Inków”. Przeczytałam dawne teksty i uznałam, że są ciągle świeże i szczere, chociaż może trochę zbyt publicystyczne. Jednak nie ma sensu pisać ich na nowo po tylu latach, kiedy dawne przeżycia pokrył już kurz. Uznałam też dokumentalną wartość wspomnianych książek, a przecież faktów się nie zmienia. Wybrałam więc z nich te rozdziały, które wydały mi się najbardziej interesujące. Ale dopisałam też fragmenty nowe, związane z podróżami, które odbyłam w ostatnich latach. Na nowo opisałam też wyprawę do Vilcabamby, powstała wersja o wiele krótsza, bardziej skondensowana. A zatem – zapraszam znowu tam, gdzie byłam.