Gdy letnie słońce wyciska z nas ostatnie poty, chętnie szukamy schronienia nad wodą. Filmowe obrazy karmią nas widokami rajskich plaż. Prezentują zatłoczone kąpieliska, którymi opiekują się ratownicy-herosi, gotowi w każdej sekundzie rzucić się na ratunek potrzebującemu. Jak to wygląda w rzeczywistości? Zapytaliśmy pana Marka Balenisa koordynatora ambulansu wodnego Falck.
Nadzoruje on pracę karetki pływającej po wodach Jezioraka w rejonie Iławy. Jest to jedna z dwóch takich maszyn firmy Falck. W tym roku już po raz czwarty wypłynęła na wody jeziora. Swoją pracę rozpoczyna w sezonie letnim – wraz z początkiem czerwca i działa aż do końca września, czuwając przez 24 godziny na dobę nad bezpieczeństwem odpoczywających plażowiczów. Pan Marek Balenis opowiedział nam jak wygląda praca w ambulansie wodnym oraz czym różni się od służby w tradycyjnej karetce.
Skąd pomysł, by w Iławie pojawiła się tak wyspecjalizowana karetka? W mieście jest już przecież stacja ratownictwa medycznego.
Proszę przypomnieć sobie o karetce wodnej za każdym razem, gdy słyszymy o nawałnicach na Mazurach. Myślę, że to rozwiewa wszelkie wątpliwości. Dzięki posiadaniu ambulansu wodnego jesteśmy w stanie znacznie szybciej dotrzeć do poszkodowanych i udzielić im fachowej pomocy. Tradycyjna karetka ma sens, gdy wypadek ma miejsce przy linii brzegowej, choć spora część takich przypadków jest również zlecana nam. Jednak, gdy wypadek ma miejsce na środku jeziora, bądź przy wyspie, na którą nie można się dostać drogą lądową, Duża Dania – tak właśnie nazywamy naszą karetkę – jest niezastąpiona.
Czy w takim razie taki ambulans znacznie różni się od tradycyjnego?
Sprzęt medyczny i całe wyposażenie wnętrza jest dokładnie takie samo, co w zwykłej karetce. Jedyną, lecz znaczącą różnicą jest przestrzeń, w której się porusza. Nasza łódź jest napędzana silnikiem o mocy 300 KM i rozpędza się do prędkości 85 km/h. O tyle jest to istotne, że przy takich parametrach i braku korków, jesteśmy w stanie szybciej dotrzeć do pacjenta. Natomiast jeżeli chodzi o załogę ambulansu, to ma ona taki sam skład jak na lądzie, z tą różnicą, że zawsze towarzyszy nam stermotorzysta – ratownik wodny, należący do WOPR-u, posiadający specjalny patent zawodowy.
Skoro sam ambulans nie różni się od zwykłego, to może specyfika pracy jest inna?
O, tak – woda, słońce, plaża… zdecydowanie lepiej! Żartuję oczywiście, a mówiąc poważnie, to znów niczym nie zaskoczę, większej różnicy nie ma. Prawdą jest, że warunki pracy są przyjemniejsze: cisza, spokój, z dala od miejskiego zgiełku. Jeśli jednak chodzi o przypadki, do których jesteśmy wzywani, to niewiele się one różnią od tych miejskich. Oczywiście okoliczności, a co za tym idzie motoryka ruchu podczas wypadków jest inna. Jednak gdy poślizgniemy się na pomoście czy na jachcie, efekt będzie podobny jak po spadnięciu ze schodów. Jedyne co zdarza się może troszkę częściej, to z poważniejszych przypadków urazy kręgosłupa czy zawały, a z lżejszych ukąszenia owadów, zasłabnięcia i omdlenia spowodowane wysoką temperaturą. Trzeba jednak pamiętać, że wiele wypadków, do których dochodzi jest nadal konsekwencją brawury i braku wyobraźni.
Sugeruje pan, że kampania społeczna „Płytka wyobraźnia to kalectwo”, nie przyniosła oczekiwanego rezultatu?
Myślę, że wielu osobom dała do myślenia, z pewnością wielu uchroniła przed nierozważnym zachowaniem, jednak niestety nie wszystkich. Na szczęście nie zetknęliśmy się ze zbyt wieloma przypadkami skoku na główkę, niemniej jednak nadal takie mają miejsce. W tym roku mieliśmy jeden poważny przypadek. Dostaliśmy wezwanie: młody chłopak, nie może się poruszać. Płynąc na miejsce zdarzenia, już przypuszczaliśmy, że to rezultat skoku do wody. Gdy dopłynęliśmy do linii brzegowej, do grupki młodych chłopaków, z których jeden leżał, nasze przypuszczenia się potwierdziły. Chłopaki skakali z pomostu i jeden z nich doznał urazu w szyjnym odcinku kręgosłupa, co było przyczyną czterokończynowego porażenia. Jest szansa, że z tego wyjdzie, ale będzie to wymagało długiego leczenia i z pewnością pozostawi ślad na całe życie. Wracając jeszcze do kwestii braku wyobraźni, chodzi również o bardziej prozaiczne kwestie, jak wejście do wody będąc rozgrzanym od słońca, bądź pod wpływem alkoholu. Niestety, tego typu przypadki wciąż się zdarzają. Myślę, że nie zaszkodzi jak ponownie przypomnę: wszystko jest dla ludzi, jednak trzeba być rozważnym. Jeśli piłeś alkohol, nie wchodź potem do wody. Podobnie jest z opalaniem, będąc rozgrzanym schłodź się zanim wejdziesz do jeziora. Jeżeli bardzo zależy ci na skokach do wody, rób to w dozwolonych miejscach.
Jak oceniłby pan zachowanie osób, które przebywały nad jeziorem z poszkodowanymi w wypadku? Pomagają?
Nie można generalizować, jest z tym bardzo różnie. Gdy sytuacja ma miejsce przy linii brzegowej, bywa, że osoba potrzebująca pomocy jest już wyciągnięta z wody i „przygotowana” do tego, byśmy mogli wkroczyć z fachową pomocą. Zdarzają się jednak przypadki, w których występują trudności już na poziomie komunikacyjnym. Czasami zdarza się tak, że dyspozytor spotyka się z oporem w momencie podawania wskazówek dotyczących udzielenia pomocy. Ludzie nie chcą pomagać, boją się. Znacznie łatwiej „pracuje się” z doświadczonymi wodniakami niż ze zwykłymi turystami. Są oni bardziej świadomi zagrożeń jakie może nieść ze sobą woda i nie skoczą do niej po przysłowiową czapkę. Ponadto spora część z nich ma ukończone podstawowe kursy pomocy, więc wiedzą jak sobie poradzić w sytuacji zagrożenia.
Zatem częściej płyniecie z pomocą do zwykłego turysty niż żeglarza?
Niekoniecznie, nawet najlepszy pływak może znaleźć się w nieprzewidzianej sytuacji i będzie wymagał udzielenia pomocy. Duże znaczenie mają tu warunki pogodowe. Na wodzie trudniej jest zapanować nad żywiołem, więc granica między doświadczonym żeglarzem, a turystą zamazuje się.
A jak turyści i okoliczni mieszkańcy reagują na karetkę wodną? Jakie są ich opinie na jej temat?
Najistotniejsze, że ludzie dają nam do zrozumienia, że jesteśmy im potrzebni. Czują się bezpieczniej wiedząc, że w krótkim czasie może nadejść pomoc – ta świadomość dużo im daje. Pewnie robimy wrażenie, gdy podpływamy do linii brzegowej, jednak należy pamiętać, że jesteśmy karetką jak każda inna. Z niektórymi stałymi gośćmi okolic Jezioraka zdążyliśmy się już zapoznać. Dzięki temu czujemy się częścią tej „okołowodnej” społeczności. Ludzie są życzliwi, to miłe.
A gdy kończy się sezon…?
Wtedy przesiadamy się na karetkę lądową. Każdy wraca do swojej jednostki i tam wykonuje dalej powierzoną mu pracę. A Duża Dania? Po sezonie jest czyszczona i oddawana do konserwacji. Zimuje w hangarze, czekając na swoje kolejne pięć minut. Sprzęt zaś zostaje przeniesiony do jednostki w Olsztynie.
Czy czuje się pan wyróżniony pływając w karetce wodnej?
A powinienem? Praca którą wykonuję jest podobna do tej w karetce lądowej – nie ma tu nic nadzwyczajnego. Jedyne z czego mogę czuć się dumny czy w jakiś sposób wyróżniony to fakt, że Polska jest jedynym krajem z grupy Falck, który podpisał kontrakt na ratownictwo wodne i dysponuje ambulansem wodnym – w tym sensie możemy czuć się wyjątkowo. Cieszę się, że Duża Dania dobrze się sprawuje. Uważam, że powinno być więcej takich karetek, bo naprawdę się sprawdzają. Nasza łódź spisuje się wzorowo i jeszcze nigdy nas nie zawiodła.