Przekonanie się do blogowych hitów najczęściej zajmuje mi więcej czasu i jest trudne, traktuję te produkty z pewną rezerwą. Tak było też z płynem micelarnym BeBeauty, o którym kilka miesięcy temu było naprawdę głośno, między innymi przez chwilowe wycofanie go ze sprzedaży, co okazało się totalną bzdurą.
Teraz – po zużyciu prawie trzech butelek produktu – wiem dlaczego podbił serca innych kobiet i przy okazji moje!
Według producenta oprócz oczyszczania skóry, pełni funkcję toniku – działa łagodząco i odświeżająco oraz przywraca komfort czystej cery bez pozostawienia uczucia ściągnięcia. Obiecuje też, że dzięki zastosowaniu płynu micelarnego, skóra jest idealnie oczyszczona i doskonale pielęgnowana, a kosmetyk poradzi sobie nawet z wodoodpornym makijażem – mogę się podpisać pod tymi słowami może nie obiema rękoma, ale jedną, a nawet o ile to możliwe to półtora, na pewno!
Płyn nie obciąża, nie podrażnia jej i nie pozostawia po sobie tłustej warstwy. Nie wyobrażam sobie zasnąć w makijażu, choćby po całonocnej, nadzwyczaj udanej imprezie, a on naprawdę nieźle sobie radzi z demakijażem między innymi oczu, jednak mimo świetnego działania nie stosuję go solo.
Skromne, niewymagające, proste, przeźroczyste opakowanie jest niezłe – podoba mi się to, że mogę kontrolować ilość produktu, i przeczytać bez problemu etykietki, ale minusem tego wszystkiego jest dozownik, który potrafi spłatać figle i być od czasu do czasu problematyczny.
Jego zapach jest delikatny, subtelny, nie podrażnia nosa i ani trochę nie przeszkadza, a konsystencja przypomina po prostu wodę.
Standardowa butelka, czyli 200 ml – chociaż od czasu do czasu można go zdobyć także w większej wersji, nawet jutro, o czym zaraz – wystarcza mi na mniej więcej półtora miesiąca używania.
Cena kosmetyku marki BeBeuty chyba wszystkich zwala z nóg – kosztuje niecałe pięć złotych. Jest naprawdę wart wypróbowania! Ja osobiście jestem nim zauroczona i wiem, że bez wahania sięgnę po kolejną, kolejną, i kolejną… buteleczkę. Lubię produkty, która za gorsze są dla mnie kosmetykiem niemalże idealnym.
Według producenta oprócz oczyszczania skóry, pełni funkcję toniku – działa łagodząco i odświeżająco oraz przywraca komfort czystej cery bez pozostawienia uczucia ściągnięcia. Obiecuje też, że dzięki zastosowaniu płynu micelarnego, skóra jest idealnie oczyszczona i doskonale pielęgnowana, a kosmetyk poradzi sobie nawet z wodoodpornym makijażem – mogę się podpisać pod tymi słowami może nie obiema rękoma, ale jedną, a nawet o ile to możliwe to półtora, na pewno!
Płyn nie obciąża, nie podrażnia jej i nie pozostawia po sobie tłustej warstwy. Nie wyobrażam sobie zasnąć w makijażu, choćby po całonocnej, nadzwyczaj udanej imprezie, a on naprawdę nieźle sobie radzi z demakijażem między innymi oczu, jednak mimo świetnego działania nie stosuję go solo.
Skromne, niewymagające, proste, przeźroczyste opakowanie jest niezłe – podoba mi się to, że mogę kontrolować ilość produktu, i przeczytać bez problemu etykietki, ale minusem tego wszystkiego jest dozownik, który potrafi spłatać figle i być od czasu do czasu problematyczny.
Jego zapach jest delikatny, subtelny, nie podrażnia nosa i ani trochę nie przeszkadza, a konsystencja przypomina po prostu wodę.
Standardowa butelka, czyli 200 ml – chociaż od czasu do czasu można go zdobyć także w większej wersji, nawet jutro, o czym zaraz – wystarcza mi na mniej więcej półtora miesiąca używania.
Cena kosmetyku marki BeBeuty chyba wszystkich zwala z nóg – kosztuje niecałe pięć złotych. Jest naprawdę wart wypróbowania! Ja osobiście jestem nim zauroczona i wiem, że bez wahania sięgnę po kolejną, kolejną, i kolejną… buteleczkę. Lubię produkty, która za gorsze są dla mnie kosmetykiem niemalże idealnym.