Kiedy zaczęło się robić chłodniej na dworze zauważyłam wzmożoną aktywność postów na blogach dotyczących różnych świec, czy wosków zapachowych. Firm, które mają w swoim asortymencie takie produkty obecnie jest wysyp, jednak wszędzie króluje Yankee Candle. Kiedyś, kiedy dopiero zaczynałam swoją przygodę z bloggerem jako obserwator, zastanawiałam się nad ich fenomenem. Oczywiście podobały mi się ich piękne obrazki na naklejkach oraz cudownie brzmiące nazwy, które wzbudzają zainteresowanie i zachęcają do zadawania pytania „jak to pachnie?”. Ich ceny jednak mnie skutecznie zachęcały i odstraszały, bo przecież za jeden wosk trzeba zapłacić 7 zł, za co mogę sobie kupić paczkę podgrzewaczy zapachowych w Biedronce, które starczają na dłużej i jeszcze zostanie mi reszta.
Swoje pierwsze YC wygrałam w rozdaniu, jakoś ponad rok temu, był to wosk Sparkling Lemon i sampler Midsummer’s Night. Niestety zapachy mnie nie zachęciły do poznawania kolejnych, a nawet zniechęciły do nich.O ile ten pierwszy jako tako mógłby być, to ten drugi miał zapach męskich perfum i wcale mi się nie podobał. Po tej dwójce powiedziałam nie Yankee Candle. Zdanie zmieniłam kiedy wygrałam dwa woski w rozdaniu na blogu Relaks przy piątku. Pamiętam ten dzień kiedy dostałam paczkę, był to jego jedyny miły akcent. Już podczas odpakowywania ślicznie pachniało, zapach zdominował całą paczkę i nie wyczuwałam zapachu Black Cherry, drugiego wosku który tam się znajdował.