Kreski, kreseczki, kresiunie… Odkąd tylko pamiętam podobały mi się pod każdą postacią. Tradycyjne, kolorowe, mniej lub bardziej wymyślne… Namiętnie oglądałam zdjęcia, filmy… oraz kobiety na ulicy, gdzie mogłam je zobaczyć i grały one pierwszoplanową rolę. Długo przekonywałam się do nich u siebie, a kiedy spróbowałam… chwyciły moje serce na nowo, chociaż nie ukrywam – jeszcze więcej czasu zajęło mi namalowanie ich na powiece bez złości, łez, rzucaniem wszystkiego, co tylko znalazło się pod ręką i tak dalej, i tak dalej… co może potwierdzić bez dwóch zdań mój mężczyzna.
Na początek swojej przygody z nimi postanowiłam, że wybieram eyelinery, które są dobre cenowo i jakościowo – czytałam w Internecie jak sprawdzały się u innych – a ich pędzelki cieniutkie, by móc już na samym początku namalować precyzyjną kreskę. Nie chciałam już na samym początku, kiedy wiedziałam, że moja droga do idealnej kreski trochę potrwa i zużyję niejedno opakowanie na namalowanie czegoś, co wcale nie będzie przypominało mojej wizji, wyrzucać pieniędzy. Przedstawiając w swojej głowie wszystkie „za” i „przeciw” mój wybór padł na coś marki Wibo, szczególnie, że wylądowało to na drogeryjnej na promocji – o ile mnie pamięć nie myli.
I tuż po przekroczeniu progu w swoim pokoju rozpoczęło się mini-piekło, o czym zaraz.
Od producenta nie dostajemy tak naprawdę żadnej informacji poza tym, że bohater dzisiejszego wpisu jest eyelinerem i należy do tych, które są odporne na wodę.
Kosmetyk jest zamknięty w niebiesko-czarnym opakowaniu z metalicznym połyskiem. Za 4ml produktu musimy zapłacić około 10 zł, wiec cenę przyjazną dla naszego portfela.
Plusów tego produktu jest niewiele i mogę je swobodnie policzyć na palcach jednej ręki – na dobre słowo zasługuje tylko intensywność koloru – czerni (w innych swoją drogą nie zauważyłam by występował) oraz wygodny pędzelek, dzięki któremu można robić kreski i te cienkie, i te naprawdę pokaźnych rozmiarów – jak kto jakie woli. Przy tym, co spowodowało, że nie kupię tego ponownie, nawet jakbym stała przed półką w sklepie i była zmuszana mogę napisać znacznie więcej. Produkt powinien być wodoodporny, co nietrudno jest zauważyć zerkając na przód niebiesko-czarnego opakowania, a tak naprawdę ma tyle z tym wspólnego co i całe nic, a szkoda – mogę go spokojnie usunąć suchym wacikiem bez potrzeby tarcia, nie mówiąc już o jakiejkolwiek wodzie czy płynie micelarnym. Ponadto bałabym się z nim wyjść na miasto czy domówkę u znajomej… po kilku godzinach kruszy się niemiłosiernie i wtedy nie wiem czy mam śmiać się, czy płakać, czy jeszcze coś innego…
Podchodziłam do niego wiele razy i każdy z nich kończył się takim samym efektem, w końcu wylądował w koszu i z wielką przyjemnością zdradziłam go z innym, chociaż kreski to nie jest makijaż, który moglibyście zobaczyć u mnie każdego dnia.