Zawsze podchodząc do stoiska Inglota odchodzę od nich przynajmniej z jednym lakierem do paznokci (uwielbiam je!) i czasami z jakąś niespodziewaną zachciewajką :) Tak było i tym razem, moje serce się cieszy gdy portfel kwili cichutko w torebce, że jest wykorzystywany – co nie zmienia faktu, iż żyjemy w idealnej symbiozie czyli ja go kocham i nosze w cieplusiej torebce a on jest zawsze pod ręką .
Wybierając kolor starałam wybrać taki, w którym bez poczucia przesady mogłabym pokazać się światu w zwykły szary dzień. Wybór padł na numer 842
Kolor to delikatny róż lecz czasami wydaje mi się bardziej cielistym różem ( nazwa koloru wymyślona przed momentem ), wszystko zależy od oświetlenia – teraz pomyślałam o satynowym odcieniu, może takie określenie będzie bardziej trafne:)
na zdjęciu widać już moje zapędy aby wyrównać kształt pomadki – takie zboczenie :) |
Jednak jakby go nie nazwał bardzo przypadł mi do gustu od pierwszego spojrzenia.
Tutaj widać ten „cielisty róż” o którym wspominałam |
Opakowanie jest klasyczne, eleganckie. Wykonane z dobrego plastiku, które mimo moich usilnych prób zniszczenia go (nagminne wrzucanie jej do przegródki w torebce z kluczami) twardo trzyma fason. Na wieczku znajduje się prosty ładnie wykonany napis z logiem producenta – który jak narazie się nie ściera (brawo!). Zamknięcie na tak zwany „klik” jest świetnym rozwiązaniem dla takich roztrzepańców jak ja, dzięki niemu jeszcze nie zdążyło mi się, aby znaleźć ją samoczynnie otwartą w torebce – co mogłoby być tragiczne w skutkach i dla pomadki i torebki :)
Często słyszy się, ze pomadki Ingota są „suche”, mam tu na myśli, że wiele dziewczyn narzeka na ich aplikacje (bądź co bądź sprawia czasami problemy) – ale ja wypracowałam sposób aby uniknąć walki przy nakładaniu jej i aby zniwelować efekt „suchych skórek”. Smaruje zawsze na noc usta balsamem Tisane, a przed nałożeniem kolorowej pomadki takiej jak ta nakładam na jedną wargę pomadkę nawilżającą. dzięki tym zabiegom nawet tak trudne do okiełznania „gagatki” suną po ustach jak po tafli wody :)
Dobra sprawę aplikacji mamy za sobą :) teraz czas na wnioski co do wyglądu na ustach i jej żywotności.
wiem , że moje usta do ładnych i kształtnych nie nalezą – trudno, takie geny :) a moja babcia mówi, ze to moja wina :) bo jak byłam mała obgryzałam paznokcie ;) |
Na ustach wygląda bardzo naturalnie (czyli tak jak lubie). Czasami zaraz po nałożeniu gdy zamkniemy usta pomadka może leciutko i nieestetycznie się ścierać – wydaje mi się, ze to wina nawilżającej warstwy jaką pod nią kładę ( ale są to sporadyczne przypadki).
Co do trwałości – ściera się równomiernie, na ustach zostaje prze jakieś 2-3 godziny (bez jedzenie i picia – dla jasności to nadmieniam ;) ).
Jej cena jak większość tej jakości pomadek – ok 20 zł. Chociaż moje ulubione pomadki Kobo są tańsze i efektowniejsze :)
Zapomniałam zrobić swatcha na ręku, ale mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone :)
recenzja pochodzi z mojego bloga http://aswertyna.blogspot.com/