Czekoladowy cukrowy peeling do ciała Paloma Body Spa – opinia

26 września 2012, dodał: li_lia
Artykuł zewnętrzny

 

Wieczorem myśli nie chcą się skupić i niczym stado rozochoconych owieczek, które umknęły podhalańskiemu owczarkowi, kierują swoje niezgrabne chude nóżki w tylko sobie znanym kierunku. Palce zmęczone całodziennym bieganiem po kuchennych blatach, talerzach, dziecięcych zabawkach, zaplątały się w kolejnym praniu i już im się nie chce nawiązać współpracy z klawiaturą.

Na szczęście mam w zanadrzu coś, czym będę mogła je przekupić. Kiedy zobaczą cukrowy piling, wypchany po brzegi czekoladowym aromatem, powtórzą gest Jima Lebensteina, który zatracił się w amerykańskiej szarlotce…

Czekoladowy cukrowy peeling do ciała

Paloma Body Spa

Pojemność: 200ml

Cena: ok. 13zł

 

W praktyce okazało się, iż to nie był kolejny kosmetyk przeznaczony do ścierania naskórka. Myślałam, że jego jedynym atutem będzie czekoladowy aromat. Jakże miło się rozczarowałam. Gdy sięgnęłam po pojemny słoiczek, doszłam do wniosku, że powinien on jednak zostać zamieniony na wygodniejszą i bardziej higieniczną w użyciu miękką tubkę. Nie odwlekałam w czasie poznania struktury nowego produktu. Pospiesznie zerwałam sreberko i moim oczom ukazał się przyjemny widok. Piling na początku był strasznie zbity. Przez chwilę stawiał opór rządnym bliższego poznania palcom. Gdy w końcu im uległ, poczułam przyjemną, gruboziarnistą maź.

 

Oszczędnie nabrana pierwsza porcja, wylądowała na łydkach. Wtedy rozpoczęła się pyszna zabawa. Lekko zwilżona wodą skóra poddała się dotykowi cukrowej tarki. Bezbolesny, ale mile drażniący zabieg, przygotował skórę do depilacji, poprzedzając ją aromatycznym masażem. Zabrałam się za nią dopiero wtedy, gdy spore kryształki całkowicie się rozpuściły. A trwało to zaledwie chwil kilka. Jakież wielkie było moje zdumienie, gdy okazało się, że obecność pianki, tudzież żelu do golenia, jest zbędna. Bowiem skóra moja pokryła się tłustym filmem, który współpracował z maszynką, zapobiegł podrażnieniom i nawet najmniej niebezpiecznemu zacięciu.

 

Przyzwyczajona do pływających w wodzie pozostałości po łupinkach, ścierających drobinkach, ujrzałam wyłącznie ciemny płyn, odbijający się od ścian wanny. Na samą myśl, że kąpiel wygląda, jakby mnie siedmioro krasnoludków dopiero co wypuściło z kopalni, zaśmiałam się serdecznie. Wyjęłam korek i zapatrzyłam się w brudny wir, pozostałości po rozpuszczonym pilingu, który umykał do kanalizacji. Opłukałam wygładzone ciało przyjemnie parzącym wrzątkiem i powtórzyłam wcieranie kosmetyku w rozluźnioną skórę, dbając, by nie pozostawić w słoiczku nawet najmniejszej kropli wody.

 

Moje nozdrza ponownie przyjmowały zapach gorzkiej czekolady, ja zaś, nie zważając na dobijającego się do łazienki męża, wcierałam w siebie słodkie drobinki. Żal mi było wychodzić z wanny, żal mi było wycierać ciało ręcznikiem. Po raz pierwszy od zastosowania pilingu moja skóra nie wymagała użycia balsamu. Głęboko nawilżona, przyjemnie miękka, pokryła się cieniutką warstwą czegoś, co przypominało parafinowy okład. Efekt ten był możliwy, dzięki zastosowaniu przez producenta zbawiennych dla urody witamin E i A oraz masła Shea i olejkom- migdałowemu i z makadamii. Efekt ten utrzymał się aż do porannego prysznica. Jeszcze przez godzinę po zabiegu nad skórą unosił się zapach czekolady.

 

Winogronowy piling Bielendy abdykował. Musiał opuścić tron i oddać insygnia kosmetycznego hitu w swojej kategorii  tańszemu i przyjemniejszemu zamiennikowi. Umarł król. Niech żyje król – mój nowy odżywczy złuszczyciel.

Testowała:

li_lia – W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepsza przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter. Oprócz opinii zajmuję się pisaniem artykułów i tekstów reklamowych. Piszę szczerze, chwalę dany produkt, jeśli rzeczywiście na to zasługuje. Polecam tylko to, co spełnia moje oczekiwania. Z przyjemnością przetestuję każdy produkt.
Prowadzi bloga: http://lilia.celes.ayz.pl/blog/