Nagie myśli – Iwona J. Walczak

23 października 2011, dodał: Redakcja
Artykuł zewnętrzny

file1319376507

Wydawnictwo Replika w ramach akcji Jesienne Czytanie z Wydawnictwem poleca nowość:

Nagie myśli
Iwona J. Walczak

Czy opowieść może jednocześnie bawić, zastanawiać i… denerwować?

Elżbieta nie ma w życiu lekko, jednak nie traci nic z wrodzonej wrażliwości i skłonności do poszukiwania piękna. A mogłaby. Matka, która od dzieciństwa wpędza ją w kompleksy, faworyzując starszą córkę, niedająca satysfakcji praca i mąż, który – szkoda gadać – bardziej interesuje się komputerem niż żoną… Żeby choć znalazł sobie jakąś sensowną pracę, ale nie! Los zesłał jej nieroba.

Kto by pomyślał, że ucieczkę od problemów i samotności znajdzie dopiero pod apetycznym pseudonimem? A Boguś? Cóż, może wcale nie był mężczyzną jej życia? W końcu Malinowa Trufla nie jest tylko bezduszną maszyną do pracy, a przecież życie może być jeszcze takie interesujące…

O książce:
Nagie myśli
Iwona J. Walczak
ISBN: 978-83-76741-43-7
EAN: 9788376741437
rok wydania: 2011
nr wydania: 1
il. stron: 344
premiera: 2011, IV kwartał

Fragment:Duże i ładne gniazdeczko
Następnego dnia Julian zadzwonił zaraz z rana:
– Czas, żebyś przyjechała do mnie. Mam duże i ładne mieszkanie, a jestem w nim sam. Samiutki…
– Po naszym drugim spotkaniu? – Usztywniłam się jak na cmentarzysku.
I w zasadzie zaraz zdałam sobie sprawę z absurdalności tego pytania. Byłam znowu na tak, a jednocześnie przecież nieustająco na nie. Byłam Becią.
– Masz jakiś harmonogram? Jeśli tak, to chciałbym, żeby to od razu była nasza piąta randka. Chcesz to przełożyć? Przerzucić na Rzym? Musimy uzgodnić szczegóły.
– No dobrze, przyjadę.
Po pracy wsiadłam do „dziewiątki”. Sołacz zawsze mi się kojarzył wyłącznie z dobrobytem. Chociaż nie, z piękną przyrodą też, ze starym drzewostanem.
Długo szukałam czterorodzinnego domu z betonowym płotem i lwimi łbami na cokołach przed wejściem. Domu ukrytego (jak opowiadał Julian) wśród starych, rozłożystych drzew. Wreszcie znalazłam. Szerokie schody wiodły do drzwi wejściowych, dwa razy szerszych niż moje. Błyszczące poręcze ze stali kwasoodpornej zadawały szyku. Okienko ze złoceniami w drzwiach było czyste i eleganckie, a złota klamka ciężka jak moja, wypchana najbardziej potrzebnymi rzeczami, torebka. Domofon w podobnym stylu. Głaskałam złotą, wypolerowaną tabliczkę z guzikami.
Szukałam nazwiska. Ale kiedy znalazłam, nie zdążyłam nawet przycisnąć dzwonka.
Julian w krótkich, bawełnianych spodniach i czarnej koszulce polo pojawił się w drzwiach.
– Tak się cieszę… – zawołał.
Jak to? Przecież nie było między nami jeszcze żadnej zażyłości, widzieliśmy się raptem dwa razy, a znów witał mnie, jak wita się powracającą do domu po długiej nieobecności kochaną osobę.
W mieszkaniu na piętrze od razu poczułam się jak u siebie.
Coś w nim było takiego, za czym podświadomie całe życie tęskniłam.
Wielkie skórzane fotele, rzeźbione meble. Czyste, niezakurzone.
Bez wystających sprężyn. Telewizor na pół ściany, kino domowe nie mniejsze. Cicha egzotyczna muzyka i te podłogi…
Wielkie dechy z drewna o żółtawym zabarwieniu widziałam pierwszy raz w życiu. Rozglądałam się uważnie. Na ścianach dostrzegłam mnóstwo fotografii, jednak nie chciałam się im na razie przyglądać. Najpiękniejsze były okna – ze złotymi szprosami, wielkie, wychodzące na dwie strony świata, bez fi ranek, dzięki czemu w oczy wciskały się kwitnące na bladoróżowo gałęzie wielkiego drzewa, rosnącego tuż za nimi.
Nie czułam ani zaduchu, ani zapachu gotowanej psiej kaszy z podrobami, ani petów. Była to bardzo przyjemna odmiana.
Usiadłam w wielkim fotelu i ręką pieściłam delikatne jak aksamit skórzane obicie. Skóra przyjemnie chłodziła moje emocje. Po co przyszłam? Dlaczego tak łatwo przystałam na zaproszenie tutaj, do tego mieszkania, a później do Rzymu? Dlaczego tutaj jestem?
Żeby co? No właśnie, rozmawiać? Też coś! Poczułam się większą hipokrytką niż Boguś wespół ze swoją rodzinką. Waliło mi serce.
Jak zawsze podczas emocji. To nic. Nic się przecież nie stanie!
Nie może zresztą. Teraz?! Chciałam być najzdrowszą i najbardziej sprawną czterdziestoparolatką w Poznaniu!
Takie myśli krążyły mi po głowie, kiedy Julian wrócił z kuchni z butelką wina w ręce. Na stoliku stały dwa kieliszki. Wino postawił na podstawce z angielskiej porcelany. Razem to raczej nie pasowało, ale maleńka podstawka była przeurocza. Przyglądałam się jej kwiatkom na białym tle. Złotym ornamentom. I wtedy na szafi e przy fotelu zauważyłam kilka kompletów papeterii. Najbardziej spodobała mi się typowo damska, w angielskie, drobne różyczki.
– Zbieram je od jakiegoś czasu. – Julian otwierał wino, ale zauważył, jakie wrażenie wywołały na mnie te staroświeckie papeterie.
– Kiedyś listy do znajomych pisałem wyłącznie ręcznie. Ale dzisiaj wszystko się zmieniło. Nie ma już najważniejszych z nich, tych, dla których chciałbym tych papeterii użyć.
– Dla mnie troszeczkę poproszę. – Siedziałam na fotelu niepewnie, z nienaturalnie wyprostowanymi kolanami. Julian popatrzył na nie i się uśmiechnął. Podał mi kieliszek z purpurowym trunkiem, spojrzeliśmy na siebie i upiliśmy łyczek. Od razu pomyślałam, że barwa naszego domowego wina bardziej przypomina sierść Szakiego niż kolor światowej marki z najlepszych winogronowych szczepów. Zresztą podobne myśli miałam o tych dwóch domach – Juliana był prawdziwym azylem przed huczącym światem, a mój to nora dla agresywnych szczurów.
– Pomożesz mi? Ja wezmę półmisek i salaterki z jedzeniem, a ty talerze…
W kuchni było jeszcze ładniej. Na szafkach z oliwkowymi szybami tańczyły wesołe świetlne refl eksy. W jednej stał dżem żurawinowy, różne rodzaje oliw, mnóstwo herbat i kaw. Kilkanaście paczuszek z ciastkami, zupełnie mi nieznanymi. I różne pasty. Ale prawdziwe frykasy dopiero na mnie czekały.
– Częstuj się wszystkim. Nie martw się o powrót, zamówię ci taksówkę. Jeśli nie będzie ci u mnie dobrze… – Julian zaśmiał się.
– Sam za kierownicę po alkoholu już nie siadam. Kiedyś w Hiszpanii po kielichu wina przeciągnąłem zderzakiem wynajętego auta po murze.
Zajadaliśmy polędwicę w grzybach, kroiliśmy ciepłe bułki, polewaliśmy je oliwą z borowikami. Zatopiłam zęby w chrupiącej delicji, oliwa ciekła mi po brodzie, ale jadłam dalej. Nic mi tak nie smakowało jak te delikatesy, miałam chęć wylizać tłusty talerz.
Pachniało grzybami.
Pokusa pójścia na skróty stała się nieprzeparta. Patrzyłam, jak Julian je, jak bułką wyciera talerz, obserwowałam jego wąskie usta i mocno zarysowaną brodę. Wydaje się nam ciągle, że tęsknimy za wielką miłością, tymczasem życie pokazuje, że często jest to tylko tęsknota za kimś, kogo chciałoby się pogłaskać. Tak, ja do tej pory nie miałam kogo głaskać! A gdybym przeprowadziła się do Juliana, gdybym tylko… Takie mnie nachodziły desperackie i absolutnie nieproszone myśli. Nie za wcześnie?
Usiadłam swobodniej. Julian dolał nam wina, nie wypiłam dużo, a już zaczęło mi się kręcić w głowie. I ten demaskujący mnie żar na policzkach! Odwróciłam twarz i ku swojemu zdumieniu na regale w pobliżu dostrzegłam babskie czytadła. Jedno z nich dopiero niedawno ukazało się na rynku.
– Czytasz takie książki? – zapytałam, wstając.
Książek było kilka, w jednej z nich była zakładka. O kurczę, ktoś musiał nie doczytać do końca! Zrobiłam zdziwioną minę.
– Nie.
– To dlaczego zdobią półkę w twoim pokoju?
– Niektóre damy, którym pozwoliłem ze sobą mieszkać… Tak, to właściwe słowo, pozwoliłem. Otóż te damy czytały tanie romansidła. Niektóre. A potem szukały tego w naszym związku.
– Ależ te książki mają zakładki w środku! – wykrzyknęłam.
Użyłam skrótu myślowego.
Bardzo mnie zastanowiła ta sytuacja. Wyobraziłam sobie kobietę siedzącą w ciężkim skórzanym fotelu, z wypiekami na twarzy czytającą romans. Że ona była biedna i zahukana, pojawił się on i jej życie z mety rozbłysło tysiącem świateł. A obok, na drugim skórzanym fotelu, Julian bez żadnej emocji obmyślający, jak ten romans zakończyć. No cóż. I tak bywa. A zresztą, wyglądało – takie miałam przekonanie – że i ja być może będę chciała tę kolekcję „dam” wzbogacić.
Była Becia, pojawił się On i ze smrodu psiej kaszy narodziła się wreszcie Elżbieta. A potem żyli długo i szczęśliwie! Nie, dzieci już nie mieli!
– Wszystkie chciały po jakimś czasie do mnie wrócić – rzucił wymownie Julian. Siedział wygodnie w fotelu, patrzył prosto w moje oczy. I niewątpliwie czekał, żebym zajęła jakieś stanowisko.
Wystraszyła się i uciekła? Pożałowała tych kobiet albo obśmiała?
Cokolwiek. Na pewno czekał. A ja wzruszyłam jedynie ramionami i zaczęłam szukać swojej torebki.

Za zgodą Wydawnictwa: http://replika.eu/katalog_ksiazek.php?wyd=1&id3=348&k=