Emilia Dłużewska: Jak płakać w miejscach publicznych
Jeśli zastanawiacie się, czy nie powinniście iść do psychiatry, to prawdopodobnie powinniście.
Książka Dłużewskiej jest po trosze wszystkim: to nie tylko osobista opowieść pacjentki, jaką od dwóch lat jest sama autorka, uzupełniona wybranymi informacjami z historii psychiatrii, ale także książka, która ma kapitalną formę literacką, na jaką składają się krótkie porcje tekstu, będące połączeniem felietonu, wpisu z osobistego dziennika i śmieszno-strasznego monologu, jaki moglibyśmy usłyszeć na wieczorze stand-uperskim najwyższej klasy.
Są rzeczy, których zwykle o depresji się nie mówi. I o nich pisze w swojej książce Emilia Dłużewska. Problemy z szukaniem terapeuty, które jest jak umawianie się na randki przez Tindera… I dlaczego niemal każdy, kto szuka terapeuty, w którymś momencie zachowuje się jak stalker? Zrywanie z terapeutą; pieniądze na leczenie – psychiatra na NFZ z terminem w tym samym roku jest równie powszechny jak gadające konie; przeglądanie własnej dokumentacji medycznej, kiedy czułam się, jakbym zakradła się do pokoju nauczycielskiego i przystanęła gdzieś za zasłoną, czekając, aż nauczycielki zrobią sobie kawę, wyciągną ciasteczka i zaczną rozmawiać o tym, kogo z klasy naprawdę lubią. I poczucie winy osoby cierpiącej na depresję, czyli stan, gdy częściej czujesz się winny niż wyspany.
Śmiać się z depresji? Nawet własnej? Oczywiście – nie. Ale prześmiać ją, wyszydzić nie lekceważąc jej grozy, opisać tak, żeby przechodziły nas ciarki, a zarazem żebyśmy kilka prawd wbili sobie na zawsze do głowy, bez względu na to, czy chorujemy, czy nie – to Dłużewska potrafi doskonale!
Dlaczego najlepiej, by chory na depresję pochodził z klasy średniej? Na czym polega „test szuflady”? Czy możliwe, żeby psychiatrzy nie wiedzieli jak działa dany lek, a postawiona diagnoza była parkowaniem tyłem na ruchliwej ulicy? I co jeśli to nie jest depresja, a dwubiegunówka lub ADHD?
Jak powiedzieć światu, a w szczególności rodzicom, że bierzecie leki? Czy faktycznie waszym stanom winne są matki, skoro prawdopodobieństwo, że matka losowo wybranej osoby spieprzyła coś w jej życiu, jest takie jak to, że w polskim domu znajdziesz śmietnik pod zlewem? I, last but not least, jak zachowują się oni, chorzy, a jak powinniśmy się zachowywać wobec nich my, tak zwani zdrowi?
To tylko część pytań, na które stara się odpowiedzieć Dłużewska, a gdy wybuchamy śmiechem z odpowiedzi, trudno nie pamiętać o gogolowskim pytaniu: z kogo się śmiejecie?
Z siebie samych! Zresztą nie należy mylić śmiechu z wesołością. Czy osoba z depresją może być wesołą osobą? – pyta Dłużewska i zaraz dodaje przewrotnie: czy ktokolwiek o zdrowych zmysłach może być wesołą osobą?
PS. No dobrze, ale o czym to właściwie jest?, zapytacie, bo niemal wszyscy się zawsze pytają, oczekując najprostszej odpowiedzi. Przygotowała ją sama autorka, w końcu znakomita dziennikarka, parodiując w tekście notę, jaką mogłaby opatrzyć swoją książkę:
Emilia to typowa przedstawicielka millenialsów. Chce mieć wszystko: karierę zawodową, szczęśliwy związek, bogate życie towarzyskie, czas dla siebie i dobre zdjęcia na insta. Żyje intensywnie, od zebrania do imprezy, od wernisażu do zagranicznych wakacji. Do dnia, gdy nagle odkrywa, że wszystko to było złudzeniem: wydawało jej się, że jest szczęśliwa, a tymczasem czołga się w gównie i rozpaczy. Jej życie rozpada się na kawałki.
Czy uda się je skleić? Poruszająca opowieść o słabości, zagubieniu i potrzebie miłości.
O AUTORCE:
Emilia Dłużewska, ur. 1988 r. Pochodzi z Trójmiasta, żyje w Warszawie. Mieszkała też w Poznaniu, Pradze, Yogyakarcie, Szanghaju i Melbourne. Z wykształcenia psycholożka i kulturoznawczyni. Od 2014 r. jest dziennikarką „Gazety Wyborczej”, gdzie pisze o książkach, popkulturze, feminizmie i przemianach obyczajowych. „Jak płakać w miejscach publicznych” to jej debiut literacki.
REKOMENDACJE:
„Ta książka jest jak starsza siostra z imponującą historią leczenia: przeszła swoje, ale dzięki temu będzie w stanie lepiej, czulej i skuteczniej zaopiekować się Wami, gdy będziecie tej opieki potrzebować. Ja jej na to pozwoliłam i nie żałuję.”
Justyna Bargielska
„Jeśli świat nie zrozumie, że książka Dłużewskiej to wybitne dzieło literackie ze względu na swoją konstrukcję oraz poziom porównań i metafor, a zamiast tego uzna, że to «książka o depresji», to ja nie chcę takiego świata.”
Małgorzata Halber
„W 2023 roku wolno już opisać swoją depresję. Tylko lepiej, żeby była zabawna. Emilia Dłużewska zna reguły gry. Jej książka jest bardzo zabawna. I przez to jeszcze smutniejsza. (Ale i tak się uśmiejecie, naprawdę).”
Marcin Wicha
„Jest to książka WSPANIAŁA. Będziecie ją czytać przez śmiech i łzy, zgrzytając zębami i mamrocząc „kurde, to prawda”. Lektura absolutnie obowiązkowa.
Natalia Szostak
FRAGMENT KSIĄŻKI:
Każdej tragedii towarzyszy coś zabawnego. Jeśli to zdanie was pociesza, spróbujcie jeszcze raz. Każdej tragedii towarzyszy coś zabawnego. I to nie jest dobra wiadomość. W ludzkiej egzystencji byłoby dużo więcej godności, gdyby cierpienie występowało w stanie niezmąconym, dostając człowieka na wyłączność. Ale życie nie potrafi się powstrzymać.
Ludzie przeżywali Zagładę, by zginąć, poślizgnąwszy się na mydle. Stalin miał zrośnięte palce u nogi. Strumień skalnych odłamków, lodu i kamieni zmasakrował ludzi u stóp lodowca Marmolada, a premier Japonii został zastrzelony w miejscowości Nara. Nikt nigdy nie umarł przygnieciony spadającym z wysokiego piętra fortepianem, ale w 1983 roku Jimmy Ferrozzo, ochroniarz z klubu ze striptizem w San Francisco, umarł przygwożdżony fortepianem do sufitu w trakcie stosunku z jedną ze striptizerek. To, że zginął w wyjątkowo slapstickowy sposób, nie sprawiło, że mniej go bolało. Żadne z powyższych wydarzeń nie spowodowało, że świat stał się choć trochę lepszy. Śmiech nie redukuje smutku – dryfuje obok, udając, że nie ma z nim nic wspólnego.
To nie jest książka o tym, że dostajecie od życia cytryny i robicie z nich lemoniadę. Bliżej jej do historii mojego kolegi, którego rzadka i nieuleczalna choroba stopniowo pozbawiała władzy na ciałem, w tym strunami głosowymi. Gdy się poznaliśmy, mógł już tylko szeptać. „Powiedziałem rodzicom, że żądam adwokata” – napisał kiedyś. „Zrozumieli »awokado« i przynieśli mi mango.