Wielkanoc w naszych wspomnieniach – konkurs z WSP Społem – wyniki! | Wszystko dla zdrowia i urody, porady kulinarne Uroda i Zdrowie - serwis nie tylko dla kobiet!

Wielkanoc w naszych wspomnieniach – konkurs z WSP Społem – wyniki!

20 marca 2015, dodał: Redakcja
Artykuł zewnętrzny

888

Wiosna kojarzy się nie tylko z zielenią i słońcem, ale także z Wielkanocą i poszukiwaniem coraz to nowych dań, które urozmaicą świąteczny stół. Aby już teraz wprowadzić w Wasze życie trochę tego świątecznego nastroju i przywołać wspomnienia związane z tym wyjątkowym świętem, zorganizowaliśmy konkurs, w którym sponsorem nagród jest firma WSP Społem – producent słynnego Majonezu Kieleckiego!

Zapraszamy do polubienia: https://pl-pl.facebook.com/majonezkielecki

logo

Do wygrania były zestawy pysznych produktów, stworzonych wg tradycyjnych receptur, z którymi każdy wielkanocny stół zyska na wyjątkowych walorach smakowych.

Każdy zestaw zawiera bogatą gamę produktów:

Majonez Kielecki 500 ml, Majonez Omega 310 ml

12

Musztarda delikatesowa, Musztarda kremska

344

Sos tatarski, Sos curry

56

Ketchup śliwkowy i Chrzan Luksusowy

78

Co należało zrobić, aby je wygrać?

Wystarczyło w komentarzu pod tym artykułem opisać swoje wspomnienia związane z Wielkanocą.

Dziękujemy za Wasze komentarze – wiele z nich było tak ciekawych, że wybór 5 najlepszych wypowiedzi wcale nie był prosty. Oto one:

Anna

Dawno, dawno temu- w XX jeszcze wieku,
święta Wielkanocne obchodziło się inaczej- bez smartgadżetów.
Mama z babcią piekły mazurki,
tata z dziadkiem biegali po produkty do komórki
(to takie gospodarcze pomieszczenie,
a nie jak dziś- magiczne urządzenie).
Młodzież robiła pisanki przy użyciu wosku i cebulowych łusek,
i każdy czekał- Kiedy nadejdzie dyngusek?!
W niedzielę jadało się uroczyste śniadanie-
strój odświętny, stół nakryty i zero bałaganu na dywanie
(nawet jeśli w domu małe dzieci były,
to w święta wielkanocne- nie rządziły).
Po południu spacer- był obowiązkowy,
by dać trochę oddechu, i zejść kobietom „z głowy”.
Kto chętny- szedł do kościoła, kto nie- zostawał w domu
i co najważniejsze- rozmawiało się z ludźmi , a nie klikało po kryjomu.
Przed świętami życzenia na karcie ręcznie pisane,
te od cioci, tamte od kuzynki, a te- to chyba przysłał Franek?
W poniedziałek, lany- to były hece…
Młodzież i dzieciarnia krzyczały: „Już lecę!”
Wiadro, butelka, kubek, a czasem i rzeczka-
wie ten, kto tak jak ja- na wsi mieszkał….
Dziś po latach trzydziestu- patrzę w czas wielkanocnej młodości
i żałuję, że tak szybko przekroczyłam próg dorosłości.
Gdzie te lata młodzieńcze, dziecięca beztroska?
Gdzie ta z wspomnień mych- idylliczna wioska?
Dziś inne czasy, inne obyczaje.
Ani lepsze, ani gorsze- pamięć pozostaje,
o tym, gdy człek młody
w Lany Poniedziałek nie bał się wody!

Fallov
Wielkanoc to u mnie wspomnienia związane głównie z dziecięcymi zabawami, chodzeniem po dyngusie, oblewaniem się wodą. Kolega miał małą harmonię, ale chyba za grosz słuchu, bo strasznie na niej rzępolił, zupełnie nie pod właściwą melodię – więc gdy chodziliśmy po domach sąsiadów w świąteczny wieczór, grając i śpiewając przyśpiewki typu „Przyszliśmy tu po dyngusie…”, to oni czym prędzej dawali nam jajka czy słodycze, żebyśmy tylko już przestali… :D
Z kolei lany poniedziałek bez względu na pogodę oznaczał, że będziemy często zmieniać ubrania… Nikt nie myślał o przeziębieniach ani dobrych manierach, dostawało się sowicie każdemu, kto tylko ośmielił się wychylić z domu :) Najbardziej nieszczęśliwe były z tego powodu koty, które często nieświadomie znajdowały się w polu rażenia wodą z wiadra albo wprost z węża ogrodowego podłączonego do kranu. Trzeba było je wycierać i suszyć, bo trzęsły się z zimna.
Fajne to były czasy, bo nie myślało się o konsekwencjach, tylko działało spontanicznie, zgodnie z dziecięcą naturą :)

Oversajz
Święta wielkanocne od zawsze kojarzą mi się z pysznymi wypiekami mojej mamy, które stanowią przysmak całej rodziny. Kiedy byłam mała, w naszym salonie stała wielka trzydrzwiowa szafa, na której zawsze były układane blachy z ciastami i razem z bratem zaglądaliśmy tam już wieczorem w Wielką Sobotę, żeby zobaczyć, jakie pyszności będziemy jeść już w wielkanocny poranek. Nie zapomnę, jak pewnego razu złapaliśmy na gorącym uczynku naszego kota Parysa – znanego łakomczucha, który zawsze trafiał ze swoim czułym węchem właśnie tam, gdzie było coś dobrego do jedzenia. Parys opychał się stojącym na brzegu szafy murzynkiem z polewą czekoladową posypaną wiórkami kokosowymi, wygryzając małe dziurki na jego wierzchu.
Nie chcieliśmy, żeby spotkała go za to kara, więc postanowiliśmy ukryć ślady jego łakomstwa. Mama była zajęta sprzątaniem, więc nawet nie zorientowała się, jak ścięliśmy cienką warstwę z uszkodzonej części ciasta, rozpuściliśmy na patelni znalezioną w kuchni polewę i zalaliśmy nią powstały ubytek w cieście. Po lekkim stężeniu posypaliśmy ją wiórkami.
W niedzielę rano od razu zajęłam się krojeniem ciast, żeby na stół trafiły kawałki z nieuszkodzonej części murzynka, a uszkodzoną część ciasta odkroiłam i ukryłam w pokoju brata;) Zjedliśmy ją dopiero po świętach, delektując się wyjątkowo grubą warstwą polewy… Dzięki temu mama się nie zorientowała, co się stało, ale od tamtej pory zawsze osobiście dbałam o to, żeby zabezpieczyć ciasta przed naszym wszędobylskim kotem;)

Finao
To było dawno temu, kiedy mieszkaliśmy jeszcze z dziadkami na wsi, miałam wtedy może 6-7 lat… Mój dziadek miał gospodarstwo, hodował krowy i byczki, a miał takiego jednego, który zawsze wykorzystywał okazję, żeby wydostać się ze swojego prowizorycznego boksu w oborze, przyjść pod drzwi i stukać w nie rogami… Nie zapomnę, jak pewnego razu, w wielkanocny wieczór, gdy babcia poszła doić krowy, usłyszeliśmy pukanie do drzwi wejściowych. Dziadek, znając zwyczaje byczka, który już nieraz uciekł babci z obory i atakował drzwi domu, bez namysłu krzyknął: „Pójdziesz mi zaraz ty byku do obory?!?” Pukanie jednak powtórzyło się, więc wstał, żeby osobiście zaprowadzić niesforne zwierzę do jego „apartamentu”. Jakie było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że za drzwiami stoi nie byczek, a nie mniej zdziwiony sąsiad Stefan z butelką samogonu własnej produkcji, który postanowił złożyć niezapowiedzianą świąteczną wizytę… Do dziś to wspomnienie jest naczelną rodzinną anegdotą, przypominaną przy każdej okazji, choć obaj jej bohaterowie niestety już nie żyją…

19calibra
Mam jedno takie wspomnienie, które świadczy o tym, jak roztrzepanym dzieckiem byłam (i do dziś mi to niestety zostało…). Otóż mama, jak co roku wysłała mnie, jako najstarszą z rodzeństwa, z koszyczkiem do poświęcenia, dając też pieniądze na ofiarę dla księdza. W naszej miejscowości były dwa domy, w których ksiądz święcił pokarmy. Do bliższego nam było około kilometra, więc po drodze wstąpiłam jeszcze do koleżanki, z którą zawsze trzymałyśmy się razem. Ona też wybierała się tam ze swoją święconką, więc droga nam miło upłynęła i kiedy przyszłyśmy na miejsce, okazało się, że nie mam moich pieniędzy! Przeszukałam wszystkie kieszenie i nic, więc ze smutkiem stwierdziłam, że chyba wyleciały mi po drodze… Szłyśmy z powrotem bardzo wolno, licząc, że jeszcze je znajdziemy na poboczu wiejskiej drogi. Niestety, nigdzie ich nie było, ale postanowiłam nie przyznawać się mamie do tego, że je zgubiłam. Sprawa się wyjaśniła, gdy w domu zdjęłam kurtkę, a pieniądze wypadły na podłogę – po prostu idąc nieświadomie wsunęłam je sobie w rękaw kurtki, a ściągacz nie pozwolił im wypaść… :)

Serdecznie gratulujemy i życzymy Wam pysznych Świąt z produktami WSP SPOŁEM!

 



Możesz śledzić wszystkie odpowiedzi do tego wpisu poprzez kanał .

74 komentarzy do Wielkanoc w naszych wspomnieniach – konkurs z WSP Społem – wyniki!

  1. avatar Alice139 pisze:

    Święta Wielkiej Nocy zawsze u kochanych Dziadków się spędzało
    ohh jakże te dni kochałam ohh na wspomnienia z łezką w oku mi się zabrało.
    U dziadków w Wielkanoc,
    Symbole nabierały moc.
    U mnie to Baranek pełen niewinności,
    Zawsze u mnie na stole wielkanocnym gości.
    Co roku nieodmiennie na ucztującą rodzinę spogląda,
    Bez powodu w talerze nam nie zagląda.
    Z czekolady, cukrowy, czasem z ciasta,
    Nawet żywemu jeszcze kilkanaście lat temu nie mówiłam basta.
    Pamiętam, gdy byłam mała,
    Moja kochana babcia baranki hodowała.
    Zawsze ich loczki mi się podobały,
    Te ich kręcone blond włosy mnie wprost zachwycały.
    Często wraz z babcią do stajenki wchodziłam,
    I do młodych owieczek się tuliłam.
    Wtedy to babcia mi powtarzała,
    Bym szczególnie w Wielkanoc o nich pamiętała.
    Baranek to towarzysz w święta bez dwóch zdań,
    Szczególnie na takiego z czekolady chrapkę mam (heh).
    Dlatego na stole zawsze Baranek zasiada,
    i innych pyszności jest obsada.
    Oczywiście pyszny mazurek,
    Biała kiełbasa i pamiętny Babciny żurek.
    Babki Wielkanocnej nie brakuje,
    W święta wszystko smakuje.
    Sernik wielkanocny z prawdziwego od krówki sera,
    ohh ten jego smak i zapach aż mi dech zapiera.
    To sernik który już samym wyglądem zachwycał,
    Na jej widok ciekła ślinka i czerwieniły się lica.
    Pisanki zawsze z Babcią się robiło,
    choć na początku to nie było miło :)
    Babcia przygotowywała specjalne mikstury – w składzie zioła i wywary,
    kilka minut w tym wywarze – efekt był wspaniały.
    Babcia zawsze uważnie je wyciągała,
    a ja po kilku godzinach do odpowiednich pudełek wkładała.
    Ohh pamiętam jak mi trzęsły się ręce,
    ohh było wówczas napięcie.
    By pisanka cała w danym miejscu wylądowała,
    ohh a potem cała rodzina je podziwiała.
    Święta Wielkanocne nabierały wtedy innego znaczenia,
    to był czas beztroski, bezcenny i nie do powtórzenia.

  2. avatar ino1975 pisze:

    Do dziś pamiętam moje pierwsze Przywołówki. No tak, ale skąd możecie wiedzieć co to są Przywołówki.

    Przywołówki są organizowane od prawie dwustu lat w Szymborzu – kiedyś wsi, teraz dzielnicy Inowrocławia. W okresie Wielkiego Postu wszyscy pełnoletni kawalerowie układają wierszyki na temat panien. Jeżeli ojcowie albo bracia którąś z panien „wykupią” – wierszyki są tylko pozytywne, jeśli nie – wierszyki mogą dotykać także wad i przywar.

    W Niedzielę Wielkanocną po zmroku rozpoczynają się Przywołówki. Po Mszy św. członkowie Klubu Kawalerów zmierzają w kierunku centralnego punktu Szymborza. Tam ze specjalnego podestu, tzw. szubienicy, przywołują panny swoimi wierszykami, decydują także, ile każda z panien ma dostać „dyngusa” w Wielkanocny Poniedziałek (łyżeczkę, szklankę, wazon, wiadro czy Gopło wody).

    Do dziś pamiętam moje pierwsze przywołówki. Nikt mnie nie wykupił, usłyszałam więc o sobie naprawdę „mocny” wierszyk. Nawet mój nos został wykpiony, nie mówiąc o innych częściach ciała. Wszystkie moje przywary zostały obnażone i zostałam „skazana” na wiadro wody. W Lany Poniedziałek do mojego domu wszedł kawaler i niczym się nie krępując oblał mnie całym wiadrem strasznie zimnej wody.

    Byłoby to doprawdy nieprzyjemne wspomnienie, gdyby nie rzeczony kawaler od wiadra wody. Znałam go z widzenia, ale osobiście poznaliśmy się w tych całkiem „mokrych” okolicznościach. Chyba się sobie spodobaliśmy, bo już od prawie dwudziestu lat ten kawaler jest moim mężem :). Jest nam ze sobą dobrze, ale to wiadro zimnej wody wypominam mu w żartach do dzisiaj.

  3. avatar Anna pisze:

    Dawno, dawno temu- w XX jeszcze wieku,
    święta Wielkanocne obchodziło się inaczej- bez smartgadżetów.
    Mama z babcią piekły mazurki,
    tata z dziadkiem biegali po produkty do komórki
    (to takie gospodarcze pomieszczenie,
    a nie jak dziś- magiczne urządzenie).
    Młodzież robiła pisanki przy użyciu wosku i cebulowych łusek,
    i każdy czekał- Kiedy nadejdzie dyngusek?!
    W niedzielę jadało się uroczyste śniadanie-
    strój odświętny, stół nakryty i zero bałaganu na dywanie
    (nawet jeśli w domu małe dzieci były,
    to w święta wielkanocne- nie rządziły).
    Po południu spacer- był obowiazkowy,
    by dać trochę oddechu, i zejść kobietom „z głowy”.
    Kto chętny- szedł do kościoła, kto nie- zostawał w domu
    i co najważniejsze- rozmawiało się z ludźmi , a nie klikało po kryjomu.
    Przed świętami życzenia na karcie ręcznie pisane,
    te od cioci, tamte od kuzynki, a te- to chyba przysłał Franek?
    W poniedziałek, lany- to były hece…
    Młodzież i dzieciarnia krzyczały: „Już lecę!”
    Wiadro, butelka, kubek, a czasem i rzeczka-
    wie ten, kto tak jak ja- na wsi mieszkał….
    Dziś po latach trzydziestu- patrzę w czas wielkanocnej młodości
    i żałuję, że tak szybko przekroczyłam próg dorosłości.
    Gdzie te lata młodzieńcze, dziecięca beztroska?
    Gdzie ta z wspomnień mych- idylliczna wioska?
    Dziś inne czasy, inne obyczaje.
    Ani lepsze, ani gorsze- pamięć pozostaje,
    o tym, gdy człek młody
    w Lany Poniedziałek nie bał się wody!

  4. avatar Karolina pisze:

    Gdy miałam 8 lat i w kilka następnych, Święta Wielkanocne były cudownie radosne i beztroskie. Rano ubieraliśmy się odświętnie i jechaliśmy do dziadków. Przy uroczyście nakrytym stole, który wprost uginał od wszelkich przysmaków: żurku, pachnącą pieczenią, wybornymi wędlinami i prawdziwie domowymi wypiekami, zasiadało ponad 10 osób. Sam kochane, uśmiechnięte twarze. W domu było gwarnie i uroczyście. Jeszcze kilkanaście lat temu siedzieli razem z nami moja babcia Janina i mój tato. Dzisiaj już ich tylko wspominamy. Wielkanocne śniadanie kojarzy mi się z bitwą. Każdy przy stole brał jajko i stukał się z sąsiadem. Chodziło to, czyja skorupka ocaleje. Zawsze wygrywała babcia. Jak to robiła? Do dzisiaj nie wiem. Ozdobą świątecznego stołu była ogromna, puszysta baba wypieczona z delikatnego ciasta. Chluba kuchni mojej babci, niczym drogocenny klejnot, o lekko korzennym smaku, z soczystymi rodzynkami, aromatyzowaną skórką pomarańczową i kandyzowanymi owocami oblana kolorowym lukrem. To było znakomite zwieńczenie wielkanocnego rodzinnego spotkania. To właśnie przy niej były prowadzone rozmowy w gronie najbliższych, podtrzymywane więzi zachowanie rodzinnych obyczajów. Wymienialiśmy między sobą czasami banalne informacje z naszego życia, słuchaliśmy historii o przodkach i opowieści o krewnych mieszkających daleko. Nawet mglista obecność tych osób miała na nas wielki wpływ. Przy jedzeniu baby zbieraliśmy kawałki edukacji- nieformalnej, lecz bezcennej. Dom dziadków był bezpieczny miejscem, w którym nie tylko zaspokajało się głód, ale też potrzebę bliskości.

  5. avatar Katarzyna Stania pisze:

    W mojej pamięci jest wiele wspomnień związanych z Wielkanocą. Z chęcią do nich wracam i opowiadam synowi… Z łezką w oku wspominam tych których już dzisiaj nie ma a dzięki którym święta były zawsze radosne i pełne miłości! Pamiętam jak z mamą szykowałyśmy się do świąt robiąc pisanki – uwielbiałam farbowanie jajek w cebuli i buraczkach… W lany Poniedziałek przychodzili dziadkowie – dla dziadka zawsze była kawa w największym kubku, kieliszek żołądkowej gorzkiej i „szałot” ze ziemniaków . To były piękne czasy :)

  6. avatar Ewelina S. pisze:

    MOJE WSPOMNIENIA ZWIĄZANE Z WIELKANOCĄ są cudowne:)

    Wielka sobota- to czas kiedy razem z mamą przygotowywałam koszyk wielkanocny… zawsze z rana szłam na łąkę zrywać kwiatuszki, którymi zdobiłyśmy koszyk( już nie pamiętam jak się nazywały)… ubierałam białą bluzkę i szłam spacerkiem do kościoła poświęcić koszyk- to było dla mnie ważne wydarzenie! Przed kościołem zawsze stali strażacy, którzy zabierali jajka z koszyków do swoich kasków strażackich:)

    Niedziela- piękna rezurekcja o 6 rano:) Rytualna procesja…:)

    W lany poniedziałek z całą rodziną zawsze jeździliśmy do rodzinnej miejscowości mojej mamy- tam był pokaz „Turków” mężczyzn i chłopców, którzy ubrani w piękne munduru i czapki z pawimi piórami maszerowali w koło kościoła i oblewali z małych psikawek wodą wszystkich:) To cudowne wydarzenie, którego nigdy nie zapomnę… myśl o nim rozgrzewa moje serca, wspominam dzieciństwo- jednak tradycja nie wygasła… do tej pory co roku jeździmy do tamtego kościoła oglądać paradę turków i przekazując tą magię Świąt Wielkanocnych naszym dzieciom!

    Pamiętam też pewien lany poniedziałek kiedy na moje podwórze przyszedł sztum sąsiadów z wiadrami wody… a ja długo nie myśląc- uruchomiłam węża z wodą i rozprawiłam się z nimi:)

    Opowiem Wam jeszcze jedną historie rodzinna, którą wspominając śmiejemy się bez opamiętania!

    A więc w lany poniedziałek pewnego roku przyjechała ciocia z wujkiem:) Stół świąteczny obficie zastawiony- wiadomo:) Wujek nie darował, najadł się- oczywiście odczuł to dopiero jak wsiadł do samochodu w drogę powrotną do domu!Brzuch go rozbolał, więc rozpiął spodnie- był kierowcą… Na pobliskim zakręcie młodzież napadła na nich z wiadrami wody wylała łunę na przednią szybę..- wujek człowiek narwany wyskoczył z nerwami z auta (zapominając o rozpiętych spodniach)… słuchajcie…zatrzymał auto… korek za nim się ustawił.. biegnie za nimi.. spodnie mu opadły po kostki.. trzyma je w garści… przeskoczył rów… ale chłopaki sprawniejsi uciekli mu oczywiście.. jednak wszystkie wiadra które zostawili uciekając zabrał do bagażnika i pojechał… wyobraźcie sobie minę tych wszystkich ludzi stojących sznurem za jego autem… ciocia ze wstydu mało się nie zapadła pod ziemię…. takie Wielkanocne wspomnienie- aż się popłakałam ze śmiechu znów pisząc Wam o tym!

    WIELKANOC to piękny czas, spotkań i świętowania w gronie całej rodziny!

  7. avatar Tassimo pisze:

    Lany poniedziałek to tradycja, w myśl której zwłaszcza na wsi nie przepuszcza się żadnej okazji, żeby oblać dziewczyny wodą. Wyszłyśmy właśnie z siostrą z kościoła, kiedy jakiś chłopak podbiegł do nas z butelką wody – ja zdążyłam szybko odskoczyć, ale Iza została oblana tak, że jej szare spodnie wyglądały, jakby się zsikała! Na ten widok zaczęłam się strasznie śmiać i dokładnie w chwili, kiedy mówiłam jej, że zupełnie nie ma refleksu, poczułam niespodziewanie, jak z góry spływa na mnie co najmniej wiadro wody. Okazało się, że znalazłam się akurat obok przejeżdżającego ciągnika z przyczepą, z której wyglądało kilku wyrostków, zaopatrzonych w wiadra i spory zapas wody. Nie mieli litości dla nikogo, kto im wpadł pod ręce… Mojej siostrze od razu poprawił się humor i z przekąsem skomentowała mój refleks, który tym razem mi nie pomógł… Na szczęście było dość ciepło i niedaleko do domu, gdzie szybko się przebrałyśmy i aż do wieczora nie wystawiałyśmy nawet nosa za drzwi… :)

  8. avatar lucynako pisze:

    Pochodzę z Podbeskidzkiej wsi, więc tradycje świąteczne były tu mocno kultywowane.
    Piszę były, bo wiele zwyczajów odeszło już do lamusa, zostają prawie zapomniane…niestety.
    Począwszy od Niedzieli Palmowej – pamiętam, że palmy musiały być wysokie, kolorowe, wyglądały niekiedy jak ubrane drzewka, a za najwyższą i najładniejszą palmę ksiądz w kościele nagradzał obrazkiem i słodyczami ( chociaż te słodycze dawał wszystkim dzieciom, obrazek był ważniejszy)
    W wielki piątek – mama lub babcia , budziły nas wcześnie rano, jeszcze przed wschodem słońca i trzeba było pobiec do najbliższego strumienia, aby umyć się w zimnej wodzie. Wtedy się było pięknym i zdrowym – to głównie biegły panny:)
    Potem ten zwyczaj uproszczono i wystarczyło, że jeden z domowników wstał rano i przynosił wody z rzeki dla pozostałych .

    Na wielkanocne śniadanie obowiązkowo jajecznica z szynką i chrzanem,biała kiełbasa i gotowane jajka.
    Woda, w której gotowały się jajka, podobno miała służyć do mycia buzi żeby pozbyć się piegów. Na szczęście ja nie miałam piegów więc nie musiałam, ale inni się myli :)
    Podczas składania sobie życzeń stukało się jajkami. Jeśli komuś skorupka na jajku pękła to znak, że życzenie się spełni, jeśli nie to też się spełni…ot takie : na dwoje babka wróżyła :))
    Aha! Jak przyrządzano jajecznicę to nie wybijano jajek tradycyjnie, tak na pół, ale starano się żeby zostały wydmuszki. Po śniadaniu wieszało się je w sadzie na owocowych drzewkach, aby tego roku dopisał urodzaj, żeby owoce były tak wielkie jak wydmuszki :) – często wieszałam je ze swoją babcią,

    No a w lany poniedziałek obowiązkowo trzeba było zostać polanym, bo inaczej nie szczęściło się przez cały rok, a jeśli panna nie była w tym dniu mokra to znaczyło, że nie miała powodzenia :)

    Ze Świętami Wielkanocnymi kojarzy mi się jeszcze śmieszna historyjka, która autentycznie nam się przydarzyła,.. ale to już jak byłam mężatką i mamą.
    otóż…
    Było to jeszcze przed dewaluacją złotego kiedy zarabialiśmy „miliony” a drobnymi pieniędzmi tak jak teraz złoty czy grosz był banknot 100 zł.czyli „czerwona stówka”.
    Mój syn miał wtedy chyba 2 latka.
    W Wielką Sobotę wybraliśmy się ze święconką do kościoła. W tym czasie na środku kościoła leży zawsze krzyż z figurą Jezusa,obchodzi się go na kolanach dookoła,całuje w przebite ręce,nogi i bok,a na końcu do koszyka wrzuca się ofiarę – bynajmniej taki jest u nas zwyczaj.
    My też podeszliśmy, przodem szedł mąż, potem syn i na końcu ja.
    Wcześniej dałam synkowi właśnie „ten” banknot 100-tu złotowy i powiedziałam:
    – dasz Panu Jezusowi na ofiarę.
    Syn zachwycony, robił dokładnie to co tatuś : klękał, całował,…wokół przecież tyle nowego się działo.
    Kiedy ja podeszłam i pochyliłam się na figurą aby ucałować przebitą dłoń omal nie parsknęłam na cały głos ze śmiechu….bo w dłoni Pan Jezus trzymał „czerwoną” stówę.
    To mój syn potraktował dosłownie moje słowa i dał Jezusowi ofiarę do ręki :)
    Szybko zabrałam banknot, wrzuciłam do koszyka, ale do końca ceremonii nie mogłam już doczekać bo wciąż przed oczami miałam tę sytuację i nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.
    Wszyscy którzy zdążyli zauważyć to całe zajście też chichotali.

  9. avatar ArtikNS pisze:

    Wielkanoc wspominam zawsze wyjątkowo, mając 4-kę rodzeństwa nie sposób było się nudzić. Przed samymi świętami młodsze siostry bawiły się w rożne gierki dosłownie biegały i krzyczały. Ja z baratem męczyłem niemiłosiernie do czerwoności Pegasusa lub naturalnie szukaliśmy wspólnej zaczepki, ogółem na wesoło. W sobotę natomiast aura dnia wczorajszego lekko przycichała, całą familią do kościoła by tradycji stałą się zadość. Następnie w niedzielę co roku aż do teraz, wspólne święcone śniadanko, z gracją i elegancją. Natomiast w poniedziałek, to już każdy zapomina ile to już wiosen minęło i jak za małolata dużo mokrych ilości :D

    PS WESOŁYCH ŚWIĄT for All !!!

  10. avatar Patrycja pisze:

    Moim największym wspomnieniem jest walka o cukrowego baranka z siostrą. Jeszcze przed powrotem z kościoła baranek tracił jakąś dolną, mało widoczną część. Mama i tak zawsze się upiera, że wszystko z święconki ma zostać, aż do śniadania wielkanocnego. BARANEK PRZEDE WSZYSTKIM! I stawiała tego cukrowego baranka wraz z koszyczkiem demonstracyjnie na stole kuchennym, chyba żeby jeszcze bardziej kusił. Na drugi dzień zawsze rano baranek nie miał już głowy. To tata nie wytrzymywał i w nocy załatwił tego barana. W myśl zasady gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta. Dzięki temu z siostrą już się nie kłóciłyśmy, która ma którą część tego co z baranka zostało zjeść.

Dodaj komentarz


FORUM - bieżące dyskusje

Jakie radio?
Ja bardzo lubię słuchać radia RMF FM lub radia ESKA
kto jest fotografikiem?
Artysta fotografik zajmuje się robieniem zdjęć, przekazując innym swoją wizję świata bądź dokumentując zastaną rzeczywistość....
hollywoodzki uśmiech - czy to możli…
Hollywoodzki uśmiech to nic innego jak wcześniej wspomniany biały uśmiech, symetryczny i pozbawiony...
Ubiór na rozmowę kwalifikacyjną
W przypadku kobiet mogą być to ciemne jeansy, koszula i marynarka lub kardigan/sweter...