Nieuchwytna chwila

24 kwietnia 2010, dodał: fiston
Artykuł zewnętrzny

„Nieuchwytna chwila”

Miłość to bardzo skomplikowana sprawa… Zanim poznałam Martina  nie zastanawiałam się nad tym: żyłam  w kokonie nieświadomości…

Siedzę z kubkiem aromatycznej, parującej herbaty, staram się wytworzyć „miłą” atmosferę, nie wiem tylko dla kogo… Pewnie dla siebie, bo przecież jestem sama jak palec… Blady dymek pary nie produkuje ani miligrama przytulności… Widzę go przez parę sekund jak unosi się do góry i rozpływa się w ciemności pokoju..

Moje dłonie gładzą zimny, gładki kubek. Zapomniałam o herbacie. Atmosfera gdzieś znikła, może znikło tylko wyobrażenie ciepłej atmosfery. Przytulam szkło do policzka. Zamykam oczy. Nie potrafię powiedzieć czy czuję zimno czy gorąco… Policzek parzy. Chłód również może parzyć. Teraz to już wiem. Zamykam oczy…

Poznaliśmy tak niedawno, zaledwie parę lat temu, w Bilbao gdzie przebywałam na kursie językowym. Spacerowałam leniwie po parku  chroniąc się przed wściekle żółtym słońcem. Na ławce siedziała niezbyt widoczna w słońcu istota i przyglądała mi się spod zmrużonych powiek. Nie wiem czy to słońce go oślepiło czy miał już te swoje pytające, lekko ironiczne spojrzenie… Wtedy zatopił swoje szare oczy  w moje serce, oczy, których wspomnienie  po dziś dzień wyrywam po kawałku…

Tamtego dnia, ani przez kilka następnych nie rozmawialiśmy ze sobą, czasem na siebie wpadaliśmy, czasem czułam na plecach jego spojrzenie. Od tamtego gorącego popołudnia jednak coś się zmieniło. NIC już nie było takie jak dawniej. Miłość przez wielkie „M” wkroczyła w moje życie… Drobniutkimi, nieśmiałymi kroczkami. Miała postać szczupłego, niewysokiego mężczyzny z jasnymi, krótko przyciętymi włosami, zielonymi oczami i rozkosznymi dołeczkami w policzkach. Nie znałam jeszcze jego imienia, nie wiedziałam o nim nic, ale już przeczuwałam że stanie się nierozerwalną częścią mojego życia. I byłam gotowa przyjąć go do niego z otwartymi ramionami tak jak nowy, budzący się dzień… Bez myśli co będzie później. Nie poznawałam samej siebie, wszystko odbierałam w o wiele ostrzejszych barwach, smakach, zapachach… Słońce miało cieplejszy blask, powietrze bardziej rześki powiew, ludzie wydawali się milsi, z mojej twarzy nie znikał uśmiech. A wszystko z powodu jednego, przelotnego spojrzenia ciemnoszarych oczu. Nie wiedziałam jeszcze,  a może nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, co się ze mną dzieje. To było nieważne, ważne było tu i teraz, obecny dzień i obietnica, którą w sobie niósł.  Co się ze mną dzieje??? Przecież za parę dni i on i ja wyjedziemy w przeciwnych kierunkach… Może jednak dać sobie spokój, zadusić w sobie tęsknotę serca, odwrócić oczy…

Nie dam rady…

Coraz więcej czasu spędzamy razem, cały czas jednak spotykamy się „przypadkiem”, chociaż obydwoje dobrze wiemy, że o przypadku nie ma mowy. Gramy jednak w tę grę przypadków dobrowolnie i świadomie. Zdarza się nam urwać z zajęć, przemykamy ze śmiechem i lekkim poczuciem winy obok sal wykładowych, skąd słyszymy naszego „El professore” wtłaczającego do opornych, rozleniwionych gorącym słońcem głów tajniki gramatyki hiszpańskiej. Słońce rozświetla jego jasne włosy, mruży oczy, rzęsy kładą się cieniem na policzkach. Rozczulają mnie te rzęsy, długie, delikatne, jaśniejsze na koniuszkach. Jego twarz jest czysta i jasna jak skórka brzoskwini, miałabym ochotę jej dotknąć ,pogładzić palcami, posmakować… Na samą myśl serce bije mi szybciej, uśmiecham się nawet sama do siebie. Czerwienię się kiedy przechwytuje mój wzrok… Dobrze wie, co się ze mną dzieje… Mam wrażenie, że dokładnie wie o czym myślę…

Spędzanie razem wieczorów stało się naszym codziennym rytuałem. Po wszystkich zajęciach spotykamy się w jadalni, oczywiście „przypadkiem”, chociaż powoli, niechętnie  przyznajemy się przed sobą nawzajem, że przypadku w tych naszych spotkaniach jest jak na lekarstwo… Czekam na te spotkania już od samego rana, cała moja osoba jest jednym, wielkim niespokojnym oczekiwaniem. Pamiętam zapach każdego letniego wieczoru, szmer wiatru, śpiew cykad… Gładką powierzchnię ławki, niespokojne bicie serca, niepewność i ulgę na widok szczupłej sylwetki wyłaniającej się z mroku. Siada przy mnie, nie za blisko, ja jednak czuję jego obecność każdym, napiętym mięśniem ciała. Czuję lekkie podniecenie na samą myśl, że Martin siedzi obok mnie, czuję jego twarde udo obok mojego. Często nie mówimy nic, chłoniemy ciemną ciszę tak przyjazną, tak pełną obietnic… Nie rozmawiamy o tym co się między nami dzieje ale jak długo można udawać, że NIC się nie dzieje? Dlaczego obydwoje tak uparcie nie chcemy o tym myśleć? Przecież tak dobrze nam ze sobą, rozumiemy się bez słów… Może właśnie dlatego. Kurs językowy powoli zbliża się do końca, mamy coraz mniej czasu, a nie znamy się na tyle żeby mieć względem siebie jakiekolwiek plany… Czy nasza znajomość tak po prostu się skończy?

Nie wiem. Nie chcę teraz o tym myśleć. Teraz jestem tu. Pod rozgwieżdżonym niebem Barcelony a obok mnie jest najbardziej niezwykła osoba, którą spotkałam w moim życiu. Widzę jeszcze jedną spadającą gwiazdę. Jeszcze raz powtarzam jak mantrę moje życzenie… „ Żeby Martin już na zawsze był ze mną. Zastanawiam się co taki mężczyzna robi tu ze mną, przecież mógłby być gdziekolwiek, z kimkolwiek. A jest tu ze mną… Jestem niewiarygodnie szczęśliwa. Chciałabym dotknąć Martina, przytulić się do niego, położyć głowę na jego ramieniu… Wtem Martin wypowiada na głos moje myśli. Ale… Ani ja ani on nie potrafimy zrobić pierwszego kroku. Jesteśmy jak sparaliżowani. Nie rozumiem. Skoro obydwoje tego chcemy, co się z nami dzieje?! Jest między nami niesamowite napięcie. Czuję przepływające między nami fale, ale rozbijają się o dziwną, niezrozumiałą dla mnie taflę.

Czy nasza znajomość skończy się z ostatnim dniem pobytu w Hiszpanii? Czego oczekuję? Czego oczekuje Martin? Czego chcemy od siebie? Czy w ogóle czegoś chcemy?

Czy mamy szansę na jakąkolwiek wspólną przyszłość?

Nie wiem…

Nagle Martin wstaje, bierze mnie za rękę i prowadzi… sama nie wiem dokąd. Mijamy wąskie uliczki miasta, dochodzimy na bezludne o tej porze obrzeże miasta. Za nami przytłumiony gwar letniego wieczoru a przed nami rozciągające się po horyzont złote pola kukurydzy i zboża. Idziemy zakurzoną, krętą ścieżką zostawiając coraz bardziej w tyle światła miasta. Jego palce gładzą delikatnie wnętrze mojej dłoni. Jestem zdenerwowana, nie wiem czy coś znaczy ta pieszczota, czy jest zapowiedzią czegoś więcej. Słońce powoli już zachodzi, rozżarzona kula mieni się złotem i czerwienią. Martin siada na polu, pociąga mnie za sobą i bez jakiegokolwiek słowa całuje mnie. Czuję jego wargi: są ciepłe i twarde, bardzo zachłanne, jego język toruje sobie drogę przez moje zęby, bada wnętrze moich ust, ssie, liże, delikatnie kąsa. Czuję się kompletnie obezwładniona, bezwolna, dudni mi w uszach, po chwili orientuję się, że to moje serce tak bije. Martin kładzie mnie na plecach, czuję jak drobniutkie źdźbła skoszonej słomy wbijają mi się w kark i w pośladki. Czuję na swoim udzie jego naprężoną męskość. Pieścimy się przez kilka minut, które wydają się wiecznością. Ze zdziwieniem stwierdzam, że obydwoje jesteśmy nadzy, nasze ubrania leżą poplątane w promieniu kilku metrów od nas. Kiedy to się stało? Nie pamiętam. Martin wsuwa mi do ust swoje palce, oblizuję je, delikatnie przygryzam, gładzę go po plecach. Cały dół mojego brzucha pulsuje w niespokojnym oczekiwaniu. Martin przesuwa tam dłonie i czuję jego palce w sobie, porusza nimi rytmicznie. Odrywa swoje wargi od moich i całuje brodawki moich piersi, idealnie synchronizując ruchy języka z ruchami palców. Fale gorąca zalewają mnie raz po raz, chcę poczuć jego członek w sobie, nie potrafię już dłużej czekać. Martin rozumie moją niemą prośbę i wchodzi we mnie jednym, zdecydowanym ruchem. Czuję jak rośnie, jak mnie wypełnia… Chcę poczuć go jeszcze głębiej, przyciągam go do siebie i proszę o jeszcze… Jeszcze… Mocniej… Szybciej… Blask podobny do błyskawicy rozrywa moje niebo na pół. Wyprężam się i nieruchomieję na ułamek sekundy. Po pierwszej fali przychodzi następna… I następna… Kiedy orgazm powoli odchodzi, Martin przewraca mnie na brzuch i delikatnie bada językiem moje pośladki. Rozchylam nogi i pozwalam mu wejść głebiej. Czuję jak jego język mnie penetruje, drażni… Po niewiarygodnie krótkim czasie czuję jak nadchodzi kolejne spełnienie. Nie mam siły już krzyczeć, leżę w ciszy, mój oddech powoli się uspokaja. Martin bierze moją twarz w swoje dłonie i całuje mnie. Czuję delikatny, piżmowy zapach mojego wnętrza, jego język i jego wargi są wilgotne od moich soków, ta świadomość działa na mnie niezwykle podniecająco. Całujemy się przez długi czas. Siadam okrakiem tyłem do Martina i pochylam się nad nim. Przesuwam językiem po jego członku. Jest ciepły, lekko słonawy. Czuję, że Martin pieści językiem moją łechtaczkę. Biorę go do ust, lekko w nich pulsuje… Zamykam oczy i pozwalam się unieść niewiarygodnemu uczuciu lekkości. Dlaczego szczęście nie jest takie proste?

opowiadanie nadesłane do konkursu